piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 3


Idziemy.

Biegniemy.

Szaleńczym pędem zmierzamy w kierunku kryjówki Brzasku. Misja… nie wiem, czy się udała, aczkolwiek staraliśmy się wykonać ją jak najlepiej. Przez walkę z byłym mistrzem, który tak wiele poświęcił czasu mojej nauce, mam mętlik w głowie. Wszystko, każda sytuacja, wspomnienie plącze się w moim umyśle. Mam wrażenie, że znajduję się w labiryncie. Wszędzie niespodziewane zakręty, roztaje dróg, nieznane ścieżki… Przedzieramy się przez rozgałęzione drzewa z niespotykaną prędkością tak, jakbyśmy uciekali. Ale przed czym uciekamy? Przed czym ja uciekam? Może przed przeszłością, która wtargnęła do mojego serca? Przed domem, którego wbrew pozorom naprawdę mi brakuje?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie wiem nawet, dlaczego sam je sobie zadaję. Po co to robię? Powinienem się przejmować tym, co zamierzam powiedzieć  liderowi. Każdy normalny zbiegły shinobi by tak zrobił… może ja nie potrafię? Dlaczego żyję przeszłością, którą już dawno temu powinienem porzucić?

– Suigetsu! – po lesie echem roznosi się przepełniony wściekłością głos Karin. – Niech no tylko ja cię dorwę, to już nigdy nie usiądziesz na tym swoim upośledzonym…

– Karin – szepczę.

To jedno słowo wypowiedziane przeze mnie zdaje się powstrzymywać dziewczynę od próby morderczej zemsty na Hozukim.

On nie pozostaje jej dłużny.

– Hah, Karin jesteś taka uległa wobec Sasuke… – zaczyna chłopak o ametystowych oczach. – PRZYNOSISZ HAŃBĘ CAŁEJ PŁCI PIĘKNEJ! – ryczy.

Widzę ten mord, powstający z popiołów w jej drobnym ciele. Myślę, iż Sui zdecydowanie nagiął granicę cierpliwości dziewczyny. Zaciska pięści. Żyłka na jej czole pulsuje niebezpiecznie. Drży, opętana wściekłością. Zapewne rozszarpałaby białowłosego gołymi rękami… gdyby tylko mogła.

– Przestańcie zachowywać się jak dzieci – przywołuję ich do porządku chłodnym tonem.

Jestem teraz nadzwyczaj spokojny. Ten stan mnie martwi.

– Sasuke – mówi do mnie Juugo.

Spoglądam na niego w locie. Jest chyba jedynym członkiem naszej drużyny, który rzeczywiście jest opanowany. Jeśli komuś miałbym powierzać losy i odpowiedzialność nad tą grupą, to byłby właśnie on. Jego spokój mnie przyćmiewa, intryguje, a jednocześnie przeraża. Coś niepokojącego tkwi w tym zimnym spojrzeniu. Tęczówki chłopaka są puste, choć zazwyczaj pałają niesamowitym ciepłem i sympatią.

Czy powinienem się już martwić?

– Co? – burczę, zapominając o tym, iż powinienem być nieco milszy dla pomarańczowowłosego.

– Wróciliśmy do kryjówki.

* * *

Długo nie mogłam się w sobie zebrać na to, by odwiedzić Hatake w szpitalu. Słyszałam od Ino, że Tsunade-sama oczekuje ode mnie pomocy przy uzdrawianiu mistrza. Ale ja uparcie siedziałam w miejscu. U Yamanaki dostałam osobny pokój i tam też spędzałam większość czasu. Znowu zamykam się w sobie. Cały dzień myślę tylko o jednym. O Sasuke. Nie mogłam znieść tego, że znów go widziałam. Jego oblicze sprawiało mi tyle bólu. Oczywiście, przyjaciele nie odpuścili mi i nie pozwolili się dołować.

Jakieś dwa dni, po wizycie Uchihy w Konoha przybył po mnie Naruto. Jego argumenty były wręcz śmieszne, lecz mimo wszystko jakoś udało mu się wyciągnąć mnie z domu Ino i dosłownie siłą zaprowadzić do szpitala. W wiosce wszyscy patrzyli się na mnie krzywo. Jakby ich spojrzenia były wykute z lodu. Patrzyli na mnie niczym Sasuke. Z niechęcią. Aż ciarki przechodziły po plecach. Dlatego szybko zmieniłam swoją decyzję i właściwie pędem pognałam do szpitala ciągnąc za sobą Naruto.

Teraz, stoimy przy rejestracji i próbujemy się dowiedzieć, gdzie został umieszczony mistrz. Wciąż czuję na sobie „lód”. Wzdycham głęboko. Nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi? Nic złego nie zrobiłam, więc skąd ta zmiana w zachowaniu?

Gdy wreszcie dowiadujemy się, gdzie mamy się skierować, skołowany Naruto puszcza mnie przodem. Nie zabardzo wie, jak się poruszać po szpitalu, za to ja czuję się tutaj jak u siebie w domu. Znam każdy kąt. W końcu, pracuję tutaj parę razy w tygodniu. W milczeniu podążamy korytarzami.

* * *

Patrzę się beznadziejnie w sufit.

Odkąd wróciliśmy, nic się nie dzieje. Lider nas nie wezwał.

Jeszcze.

Skupiam swe wszelkie myśli i męczę głowę. Niełatwo jest rozmyślać o tym, co zmieniło nagle twoją egzystencję. Właśnie.

Egzystencja. Czyli życie? Czymże ono jest?

Mogę zacząć prostolinijnie i subtelnie, tłumacząc, jak wielkim jest ono darem. Ale tego nie zrobię. Po prostu nie potrafię. W końcu, życie to tylko życie. Ma swoje uroki i cienie, raz jest przychylne, raz rani do bólu. Ale czy właśnie taka jest jego definicja? Takie właśnie jest jego znaczenie? Czy może chodzi o coś więcej? Różni myśliciele, ludzie prawili na temat istnienia człowieka. Nad tym, jak jest sens bytowania na tym świecie. Dochodzili do różnych wniosków. Ale który jest prawdziwy? Którym się pokierować, by odnaleźć sens życia? Mnóstwo pytań i brak jakichkolwiek logicznych odpowiedzi. Zastanawiam się tylko, dlaczego o tym myślę?

Co mnie natchnęłoby rozprawiać akurat o bycie każdego z nas?

Do niedawna myślałem, że życie to po prostu zdolność oddychania.

W końcu, bez tlenu nie ma życia. To dziwne, że nasze ciało potrzebuje jedynie związków chemicznych, by przeżyć. Inaczej jest z duszą.

O ile wierzymy, iż ją posiadamy.

Ja nie posiadam takiej wiary w swoje wnętrze. Choć chciałbym udowodnić nie raz sobie samemu, że tak nie jest. Ale to i tak bezcelowe – zawsze się zawiodę. Może i stawiam sobie zbyt wysoką poprzeczkę, aczkolwiek moja psyche już dawno uleciała. Miarą, bowiem jest kochać, a nie być kochanym – lecz kogo ja mogę teraz darzyć tym uczuciem?

Tak do niedawna myślałem.

Czy można kochać przyjaciół?

Jeśli tak, to jest to inny sposób wyznawania miłości. Naruto niczym brat. Kakashi niczym ukochany wuj…

Ale pozostaje jeszcze Sakura. Sakura Haruno?

Dlaczego tak bardzo boję się powiedzieć, że mogłaby być moją siostrą? Małą, momentami irytującą i denerwującą, aczkolwiek wciąż zadziwiającą siostrzyczką.

W sumie to nigdy nie kwalifikowała się na moją siostrę.

Jednakże, w moim umyśle nigdy nie była nikim.
 
Nagle, na moim oknie siada wróbel. Ćwierka swoim cieniutkim głosikiem i przygląda mi się z zaciekawieniem. Wiem, dlaczego wybrał akurat moje okno. To znak, od przywódcy. Mam się do niego udać. Podnoszę się więc niechętnie i z nadzwyczajnym dla mnie lenistwem wychodzę, zostawiając ptaka samego.
 
*

Wchodzę do gabinetu zdecydowanym krokiem i wytężam wzrok, gdyż wewnątrz panuje całkowity mrok. Lecz zanim moje oczy przyzwyczają się do okalającej je ciemności, ktoś zapala światło. Tym kimś okazuje się być dziewczyna, a raczej kobieta o intrygującym wyrazie twarzy.

Jest jakby nieobecna. Jej fioletowe włosy, krótkie i z subtelnym kokiem na czubku. Na dodatek ma wpięty w nie papierowy kwiat, sinego koloru. Doskonale zrobiony, z jak dotąd niespotykaną mi precyzją. Dziewczęce oczy w podobnym odcieniu do papierowej składanki, okalane smolistymi, gęstymi rzęsami. Również fioletowe powieki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały mnie zamrozić. Ostre rysy dodają wyrazistości jej obojętnej twarzy. A pod marmurowymi wargami, kolorem przypominającymi trupią cerę postaci widnieje srebrna kuleczka, prawdopodobnie kolczyk. Jest ubrana w czarny płaszcz Akatuski odbierający jej kobiece kształty.

To ona pierwsza przerwa ciszę, mówiąc:

– Uchiha Sasuke, prawda? – kiwam głową na potwierdzenie. Ton jej głosu jest równie obojętny i zimny, co twarz. Czuję, że dobrze będzie mieć ją po swojej stronie, w razie jakiś konfliktów – Lider cię oczekuje, chodź.

– Przecież jesteśmy… – zaczynam, ale kobieta mi przerywa.

– W przedsionku. Chodź.

Nie czeka na mnie, po prostu idzie przed siebie. Nie podoba mi się jej lekceważąca postawa. Nic już jednak nie mówię i posłusznie idę za nią.

*  *  *

Dotarliśmy pod odpowiednią salę. Szczerze powiedziawszy, to boję się tam wkroczyć. Sama nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że stanie się coś złego, gdy tylko otworzę drzwi. Stojący obok mnie blondyn chyba ma dosyć mojego niezdecydowania i sam ciągnie za klamkę, idąc przodem. Ruszam za nim, niemal trzymając się jego pleców jak cień. Ponieważ korytarz był ciemny, wkraczając do jasnej i słonecznej sali moje źrenice przeżywają szok. Przed oczami mam mroczki i świat wokół mnie wiruje jak na karuzeli w wesołym miasteczku.

Nagle, dociera do mnie tak donośny głos, że zatykam sobie uszy rękami i ponownie zaciskam oczy:

– Gdzieś ty była, do cholery? Mamy tu urwanie głowy... Nie ma lekarzy! Nie ma kto mi pomagać, przecież ci na stażu nic nie umieją! Potrzebuję doświadczonych lekarzy, a nie jakiś wypierdków bez umiejętności! A ty sobie robisz wolne. W ogóle kto ci pozwolił robić przerwę w pracy?

– Tsunade–sama, nie tak głośno. – proszę cicho, otwierając jedno oko. Widzę jej zrozpaczoną twarz i gorące wypieki na niej. Ze złości, bo jak mniemam, dzisiaj jeszcze nic nie wypiła.

– Na… – urywa, gdy mój przyjaciel kładzie jej dłoń na ramieniu i mówi:

– Wyjaśnię ci jak już skończycie z mistrzem, Babciu.

Otwieram drugie oko i patrzę na Naruto z wdzięcznością. Nie mam najmniejszej ochoty na objaśnianie całej tej chorej sytuacji, która zaczęła po tamtej przeklętej misji. Blondyn puszcza mnie przodem, a ja szybko podchodzę do łóżka Kakashiego i staram się skupić na ocenieniu wszystkich ran.

– Więc, jak to widzisz, Sakura–chan? – pyta nieśmiało niebieskooki.

Patrzę na niego, później na Tsunade. Obydwoje oczekują ode mnie odpowiedzi. Przykładam palec do ust z geście zadumy i mówię:

– Sporo płytkich ran kłutych, które same się zagoją, jeżeli się je zdezynfekuje.

– Zostały zdezynfekowane przeze mnie. – mówi blondynka z zażenowaniem w zazwyczaj melodyjnym głosie.  

Kiwam głową. Jejku, dlaczego w tej chwili poczułam się tak, jakbym znów musiała zdawać końcowy egzamin na medyka? Jeden błąd i oblewasz. Bezpowrotnie i nieodwołalnie. Dlaczego tak się stresuję? Przecież robiłam to już steki… wręcz miliardy razy. Może dlatego, że teraz lustrują mnie spojrzenia mojej bardzo wymagającej nauczycielki i najlepszego przyjaciela, który przez swój, w porównaniu z moim niski iloraz inteligencji nie jest w stanie zrozumieć większości terminów? Tak, to pewnie to.

Postanawiam mówić jak najbardziej przyziemnym dla niego językiem. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że będzie to ciężkie, wręcz niewykonalne zadanie. Ale dlaczego niby miałabym nie spróbować?

– Jego lewe ramię trzeba będzie zszyć. – kontynuuję, przyglądając się mężczyźnie i przechylając głowę w prawą stronę. – No i na pewno zrobimy chociaż jedną transfuzję. Mamy jego rentgen?

– Rentgen? – pyta Tsunade, a ja kiwam głową. – Po co nam to?

– Przecież sensei walczył z Sasuke. – tłumaczę, zastanawiając się, czy Piąta Hokage naprawdę byłaby zdolna o tym nie pomyśleć – Uchiha na pewno użył na nim jakiejś techniki powodującej obrażenia wewnętrzne.

Czyli moje przypuszczenia były słuszne. Tsunade wyglądała jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Mój boże, o czym ona myśli? Przecież zawsze, gdy przyjmuje się pacjenta, to robi się prześwietlenie. Chyba naprawdę potrzebuje się napić chociaż odrobiny sake, jeżeli ma pracować jak należy.

– Babuniu? – odzywa się Naruto, przerywając głuchą ciszę, panującą pomiędzy nami dwiema.

– Rentgen! – krzyczy Tsunade do młodej blondynki stojącej za mną. Czuję jak się wzdryga, lecz mimo wszystko wychodzi pośpiesznie. – Prześwietlenie było robione, ale najwyraźniej ktoś zapomniał go dostarczyć.

Wzdycham. Przypominają mi się czasy, kiedy to ja dopiero zaczynałam swoją przygodę jako medyczny ninja. A Tsunade, młodsza i bardziej wybuchowa niż teraz opieprzała mnie za każdy najmniejszy błąd. Teraz już wiem, dlaczego. Gdyby nie jej ciągłe uwagi, to skończyłabym jak większość stażystów – bez pracy.

W pracy medyka, w przeciwieństwie do ninja, błędy są niewybaczalne. Wystarczy, że podam o parę gramów za mało lub za dużo antidotum na truciznę, albo błędnie ją rozpoznam i pacjent umrze niemal natychmiast. W dodatku, nie mogę cackać się z każdym pacjentem przez więcej niż parę minut, oczywiście w przypadku epidemii i innych tego typu wyjątkowych sytuacjach. Igram z czasem, rozpoznając co mu dolega. Jednakże, kiedy szpital jest prawie pusty, tak jak teraz, mogę pozwolić sobie na chwilę refleksji.

Jestem wdzięczna Tsunade za jej ostrość słów i szczerość. Żeby być lekarzem, trzeba mieć wszystko opanowane do perfekcji. Musisz znać się na wszystkim. Bo najgorszym, co może spotkać medyka jest śmierć jego pacjenta.

– Jest, Tsunade–sama! – krzyczy dziewczyna, wymachując kliszą.

Przekazuje ją kobiecie z opuszczoną głową.

– Przyjdziesz jutro do mnie do gabinetu.  – warczy blondynka, nawet nie patrząc w stronę przerażonej dziewczyny – Na razie masz już dzień wolny.

Podaje mi kliszę, a ja już po jednym spojrzeniu kobiety wiem, że ta panienka straciła właśnie pracę. Jednak staram się nie zaprzątać głowy nieswoimi sprawami i skupiam się na mojej pracy.

– Tak jak myślałam – mruczę pod nosem – Zobacz to… – mówię, podając Tsunade zdjęcie – to jest krwotok do wątroby, a to złamane żebra, które uciskają na płuco… przebite. Dlatego sensei ma trudności z oddychaniem. – kreślę po kolei kręgi na kliszy.

– Co to oznacza, Sakurka? – pyta niepewnie Naruto.

– Operacja. – mówię, patrząc na niego z przygnębieniem – Mamy bardzo mało czasu.

Piąta Hokage wychodzi na korytarz i drze się do dyżurujących pielęgniarek, że mają przygotować salę operacyjną i pacjenta. Sama udaje się do pomieszczenia obok, a po chwili wychodzi już odziana w odpowiednie ubrania.

– Haruno, – zwraca się do mnie – potrzebuję cię. Przebieraj się.

– Tak jest. – odpowiadam – Naruto, chodź za mną.

Prowadzę go do mojego gabinetu (tak, dorobiłam się własnego biurka i stołka) i sadzam na leżance. Sama podchodzę do szafy, z której wyjmuję swój uniform. Oglądam się za siebie i patrzę na Uzumakiego.

– Co jest? – pyta.

– Odwróć się. – odpowiadam.

– Po co?

– Muszę się przebrać. – mówię, nie spuszczając z niego wzroku.

Widzę na jego twarzy, jak się rumieni. Sama nie wiem czemu, ale na moją twarz wkrada się łobuzerski uśmiech, gdy chłopak spełnia moją prośbę. Nie rozumiem naszego zachowania. Przebieram się pośpiesznie i mówię mu, że może się już odwrócić. Blondyn robi to z wyraźną ulgą.

– Nie możesz wejść na salę operacyjną – informuje go.

– Mogę zostać tutaj – proponuje.

– Możesz zaczekać przy sali. Oczywiście, jeżeli chcesz być jak najszybciej poinformowany o stanie senseia, byłoby to najlepsze rozwiązanie. Jednakże…

– Co?

– Mam do ciebie prośbę – mówię otwierając przed nim drzwi.

Blondyn puszcza mnie przodem, mimo że to on jest moim gościem. Wychodzę pośpiesznie, a gdy Uzumaki powtarza tą czynność po mnie, zamykam szybko drzwi na klucz.

– Jaką? – pyta, gdy znajdujemy się tuż przy schodach prowadzących na dół budynku, do wyjścia.

– Pójdź do biblioteki i postaraj się dowiedzieć jak najwięcej o Sharinganie – szepczę mu prawie, że do ucha. – Będę ich potrzebowała do późniejszego leczenia mistrza.

– … jasne – mruknął i po chwili zniknął w kłębach duszącego dymu.

Ja natomiast udałam się w stronę sali operacyjnej, w której czekała na mnie już Tsunade.

* * *

Gabinet lidera. W sumie, byłem tu tylko raz w życiu. Wtedy nawet nie miałem okazji się wszystkiemu uważniej przyjrzeć. Teraz stwierdzam, że nie ma jakiejś większej rewelacji związanej z tym pomieszczeniem. Szare ściany, jednak sądząc po resztach farby na nich, można przypuszczać, że w czasach swojej świetności zapewne były bladoniebieskie.

– Konan? – do moich uszu dobiega bardzo niski, zdziwiony, męski głos.

– Przyprowadziłam ci Uchihę – odpowiada, jak się okazuje, dziewczyna imieniem Konan – Przecież tego chciałeś.

– Zostaw nas samych. – rozkazuje mężczyzna. To lider – jak mniemam.

Ona wychodzi, a my jesteśmy tylko we dwoje. Sami. Milczymy, ja i on. Ale do czasu. Lider zaczyna swoją przemowę na temat tego, co wydarzyło się w Konoha. A ja przez cały ten czas zastanawiam się, jakim cudem się dowiedział? Odbieram jego naganę z powagą i obojętnością. Przecież nie mamy się czego obawiać. Wioska Liścia nie wysłała za nami nikogo, sprawdzaliśmy to z moją drużyną wielokrotnie. A nawet jeśli, to szanse, iż odnajdą kryjówkę Akatsuki są równe zeru. Po wszystkim, dostaję instrukcje na następne dni i udaję się do siebie.

Kiedy jestem już w moim pokoju, spoglądam z zamyśleniem w okno. Świat pogrąża się w ciemnościach. Nadeszła noc - pora, w której wychodzą wszystkie kłamstwa i obrzydliwości, jakie człowiek w sobie trzyma.

Dlaczego leżę ponownie na podłodze, z rękami pod głową? Kiedyś, ktoś mi powiedział, że to poza marzyciela. Może i była to prawda. Przejeżdżam beznamiętnym wzrokiem po suficie, a myśli same cisną mi się do głowy. Zgniatają moją duszę swoim ciężarem, więc po prostu słucham, co mają mi do powiedzenia.

Lubię ten stan.  

Kiedyś, gdy byłem młodszy i beztroski, jedna z moich krewnych, ciotka Fumiko, postanowiła nauczyć mnie legendarnej pieśni klanu Uchiha. Pamiętam to tak, jakby wydarzyło się wczoraj. Chichot cioteczki, gdy przekręcałem słowa. Wsparcie brata, który pokładał we mnie całą swoją wiarę.

To jedna z tych chwil, którą mógłbym żyć, powtórzyć… ale której nigdy już nie odzyskam. Choć w mojej głowie wciąż pobrzmiewa ta niezwykła pieśń, opowiadająca o honorze, szacunku oraz wierności towarzyszów, nie jestem w stanie zaśpiewać jej z takim zapałem, jak kilka lat temu…

~ Na dłoniach przyjaciela spoczywa twa krew

W sercu złotym jego zemsty  rodzi się zew… ~

Zawsze najlepiej rozumiałem tą strofę, choć wtedy nie rozumiałem jej. Nie byłem w stanie pokreślić przesłania, jakie nosi za sobą ten hymn, zapomniany przez świat.

Po raz kolejny w moim życiu przyszedł moment, w którym rozkopałem stare, nic nie warte ślady z przeszłości… ale czy aby na pewno? Każda baśń posiada głębszy sens. Każde życie jest bajką. Opowieścią, którzy sami kreujemy naszym zachowaniem, głęboko skrywanymi odczuciami… Lecz po cóż się starać, skoro wszystkie emocje, prędzej czy później, same zrobią z nas potworów? Dlaczego, skoro i tak nasze uczucia pozbawiają nas człowieczeństwa? Jesteśmy gotowi pozbyć się najważniejszych wartości życiowych i wyrzucić je z naszych egzystencji. To wszystko umyka, jak arkusz śnieżnobiałego papieru, porwany przez wiatr.

Przecież nie takie jest przesłanie!

Prawda.

Nie jest takie. To tylko moja indywidualna opinia.

Żaden z moich przyjaciół by jej nie poparł…

Czy oni wciąż nazywaliby się moimi kompanami, wiernymi towarzyszami na dobre i złe?

Popełniłem wiele błędów w swoim życiu. Prawdę mówiąc, popełniam je dalej. Jestem tylko człowiekiem – istotą ludzką stworzoną z samych związków chemicznych oraz nikomu niepotrzebnych uczuć. Szczerze, to ciało człowieka nie jest warte żadnych kosztowności… To właśnie dzięki uczuciom, które popychają nas do działania coś osiągają. Każdy z nas coś w życiu zdobył, dzięki emocjom.

Ja zdobyłem przyjaciół…

Towarzyszów, którzy mnie kochali, jak brata.

Wiernych kompanów, którzy jako jedyni byli wobec mnie szczerzy.

Stracić przyjaźń… uczucie niespotykane w czasach, w jakich przyszło mi żyć. Zwłaszcza w miejscu, gdzie ludzie cechują się wiernością, empatią oraz hartem ducha… Jestem sam… ale wiem, że wciąż, tam głęboko, są obok mnie. Oni. Przyjaciele. Popychają mnie dalej, bym nie upadł tam, skąd już nigdy się nie podniosę. Próbują mnie poprowadzić na drugą stroną, tą lepszą stronę. I choć moje serce, moja psyche jeszcze ich nie dopuściły do głosu, mam świadomość, że ktoś mnie poszukuje, pragnie odzyskać. Błądzę. Błądzę z nimi. Dlatego nigdy się nie zgubię.

I choć jestem sam teraz, mam pewność… że w przyszłości będę z nimi.

Dlaczego jednak ranimy ludzi, na którym nam zależy?

Chyba zbyt wcześnie stałem się potworem… jakbym został opętany przez nocną, koszmarną marę, skrywaną głęboko w moim przepełnionym chęcią zemsty sercem, niszczącą mnie od środka. Krzyczę wewnątrz siebie, bo wiem, że potrzebuję pomocy… Jestem uwięziony.

Moja dusza jest niczym klatka.

Czy nie jest dla mnie wciąż za późno?

* * *

Operacja przebiegła zgodnie z moim planem. Co prawda, były nie wielkie komplikacje, związane z utratą krwi, ale udało się doprowadzić Hatake do w miarę stabilnego stanu.

– Wiesz, Tsunade–sama – zagaduję, gdy myjemy ręce z krwi siwowłosego – nie sądziłam, że jedna wzrokowa technika może wykonać takie spustoszenia w ciele człowieka.

– To Sharingan – mruczy pod nosem blondynka – Zawsze tak jest, akurat z tego typu klanowymi zdolnościami. Tylko osoby z danego rodu wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Natomiast my, zwykli ludzie … albo raczej ludzie spoza klanu, możemy się tylko domyślać.

– To było prawdopodobnie genjutsu. – stwierdzam. – Znając styl walki Sasuke… to musiało być genjutsu. I to wyjątkowo okrutne.

– A poparzenia?

– Amaterasu? – odpowiadam pytaniem na pytanie. – To tylko teza, bo równie dobrze mógł on użyć Hōsenka no Jutsu, czy innej techniki Katon.

– Być może. – przytakuje kobieta. – Kto tam tego skurczybyka wie.

Idziemy korytarzem. Wszyscy kłaniają się piątej Hokage, okazując jej w ten sposób szacunek. Widzę po jej twarzy, że ją to irytuje, ale nic nie mówi, po prostu idzie przed siebie. Ja natomiast podążam w zadumie za nią, trzymając w ręku kartę zdrowotną Hatake. Lecz wcale nie myślę o zdrowiu swojego mistrza.

Sasuke.

Nie wiem, dlaczego znowu się tu pokazał. I nie wiem, dlaczego zaatakował mistrza. Co prawda, mnie i Naruto próbował już parę razy zabić, ale my też mieliśmy w takich sytuacjach podobne zamiary względem jego osoby. Natomiast jedno wiem na pewno – muszę się więcej dowiedzieć o jego technikach. Szczególnie o Sharinganie.

Do końca dnia nie otrzymałam żadnych wieści od Naruto. Natomiast okazało się, że Szczyt Pięciu Kage, zorganizowany specjalnie w mojej sprawie, został przełożony na za tydzień, do czasu powrotu mistrza Kakashiego do zdrowia. Ino zaś wyruszyła na misję wraz ze swoją nową drużyną. Swoją drogą przyjęła pod swoje skrzydła trójkę naprawdę zdolnych geninów. Zostałam więc sama w jej wielkim, pustym domu.

Kompletnie sama ze swoimi własnymi myślami.

I mimo, że przez cały dzień broniłam się przed tym zaciekle, do moich myśli ponownie zapukał Uchiha. A ja ponownie, jak idiotka, wpuściłam go do moich snów.

PRZEPRASZAMY, PO PROSTU TRZEBA SIĘ JAKOŚ "ZEBRAĆ DO KUPY" NIEPRAWDAŻ?

Is i Cierpiąca


1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że rozegracie to ciekawie, że nikt nie będzie się nudził czytając te rozdziały.

    OdpowiedzUsuń