Idziemy.
Biegniemy.
Szaleńczym pędem zmierzamy w kierunku
kryjówki Brzasku. Misja… nie wiem, czy się udała, aczkolwiek staraliśmy się
wykonać ją jak najlepiej. Przez walkę z byłym mistrzem,
który tak wiele poświęcił czasu mojej nauce, mam mętlik w głowie. Wszystko,
każda sytuacja, wspomnienie plącze się w moim umyśle. Mam wrażenie, że znajduję
się w labiryncie. Wszędzie niespodziewane zakręty, roztaje dróg, nieznane
ścieżki… Przedzieramy się przez rozgałęzione drzewa z niespotykaną prędkością
tak, jakbyśmy uciekali. Ale przed czym uciekamy? Przed czym ja uciekam? Może
przed przeszłością, która wtargnęła do mojego serca? Przed domem, którego wbrew
pozorom naprawdę mi brakuje?
Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie
wiem nawet, dlaczego sam je sobie zadaję. Po co to robię? Powinienem się
przejmować tym, co zamierzam powiedzieć
liderowi. Każdy normalny zbiegły shinobi by tak zrobił… może ja nie
potrafię? Dlaczego żyję przeszłością, którą już dawno temu powinienem porzucić?
– Suigetsu! – po lesie echem roznosi
się przepełniony wściekłością głos Karin. – Niech no tylko ja cię dorwę, to już
nigdy nie usiądziesz na tym swoim upośledzonym…
– Karin – szepczę.
To jedno słowo wypowiedziane przeze
mnie zdaje się powstrzymywać dziewczynę od próby morderczej zemsty na Hozukim.
On nie pozostaje jej dłużny.
– Hah, Karin jesteś taka uległa wobec
Sasuke… – zaczyna chłopak o ametystowych oczach. – PRZYNOSISZ HAŃBĘ CAŁEJ PŁCI
PIĘKNEJ! – ryczy.
Widzę ten mord, powstający z popiołów
w jej drobnym ciele. Myślę, iż Sui zdecydowanie nagiął granicę cierpliwości
dziewczyny. Zaciska pięści. Żyłka na jej czole pulsuje niebezpiecznie. Drży,
opętana wściekłością. Zapewne rozszarpałaby białowłosego gołymi rękami… gdyby
tylko mogła.
– Przestańcie zachowywać się jak
dzieci – przywołuję ich do porządku chłodnym tonem.
Jestem teraz nadzwyczaj spokojny. Ten
stan mnie martwi.
– Sasuke – mówi do mnie Juugo.
Spoglądam na niego w locie. Jest chyba
jedynym członkiem naszej drużyny, który rzeczywiście jest opanowany. Jeśli komuś miałbym
powierzać losy i odpowiedzialność nad tą grupą, to byłby właśnie on. Jego
spokój mnie przyćmiewa, intryguje, a jednocześnie przeraża. Coś niepokojącego
tkwi w tym zimnym spojrzeniu. Tęczówki chłopaka są puste, choć zazwyczaj
pałają niesamowitym ciepłem i sympatią.
Czy powinienem się już martwić?
– Co? – burczę, zapominając o tym, iż
powinienem być nieco milszy dla pomarańczowowłosego.
– Wróciliśmy do kryjówki.
* * *
Długo nie mogłam się w sobie zebrać na
to, by odwiedzić Hatake w szpitalu. Słyszałam od Ino, że Tsunade-sama oczekuje
ode mnie pomocy przy uzdrawianiu mistrza. Ale ja uparcie siedziałam w miejscu.
U Yamanaki dostałam osobny pokój i tam też spędzałam większość czasu. Znowu
zamykam się w sobie. Cały dzień myślę tylko o jednym. O Sasuke. Nie mogłam
znieść tego, że znów go widziałam. Jego oblicze sprawiało mi tyle bólu.
Oczywiście, przyjaciele nie odpuścili mi i nie pozwolili się dołować.
Jakieś dwa dni, po wizycie Uchihy w
Konoha przybył po mnie Naruto. Jego argumenty były wręcz śmieszne, lecz mimo
wszystko jakoś udało mu się wyciągnąć mnie z domu Ino i dosłownie siłą
zaprowadzić do szpitala. W wiosce wszyscy patrzyli się na mnie krzywo. Jakby
ich spojrzenia były wykute z lodu. Patrzyli na mnie niczym Sasuke. Z niechęcią.
Aż ciarki przechodziły po plecach. Dlatego szybko zmieniłam swoją decyzję i
właściwie pędem pognałam do szpitala ciągnąc za sobą Naruto.
Teraz, stoimy przy rejestracji i
próbujemy się dowiedzieć, gdzie został umieszczony mistrz. Wciąż czuję na sobie
„lód”. Wzdycham głęboko. Nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi? Nic złego nie
zrobiłam, więc skąd ta zmiana w zachowaniu?
Gdy wreszcie dowiadujemy się, gdzie
mamy się skierować, skołowany Naruto puszcza mnie przodem. Nie zabardzo wie,
jak się poruszać po szpitalu, za to ja czuję się tutaj jak u siebie w domu.
Znam każdy kąt. W końcu, pracuję tutaj parę razy w tygodniu. W milczeniu
podążamy korytarzami.
* * *
Patrzę się beznadziejnie w sufit.
Odkąd wróciliśmy, nic się nie dzieje. Lider
nas nie wezwał.
Jeszcze.
Skupiam swe wszelkie myśli i męczę
głowę. Niełatwo jest rozmyślać o tym, co zmieniło nagle twoją egzystencję.
Właśnie.
Egzystencja. Czyli życie? Czymże ono
jest?
Mogę zacząć prostolinijnie i
subtelnie, tłumacząc, jak wielkim jest ono darem. Ale tego nie zrobię. Po
prostu nie potrafię. W końcu, życie to tylko życie. Ma swoje uroki i cienie,
raz jest przychylne, raz rani do bólu. Ale czy właśnie taka jest jego
definicja? Takie właśnie jest jego znaczenie? Czy może chodzi o coś więcej?
Różni myśliciele, ludzie prawili na temat istnienia człowieka. Nad tym, jak
jest sens bytowania na tym świecie. Dochodzili do różnych wniosków. Ale który
jest prawdziwy? Którym się pokierować, by odnaleźć sens życia? Mnóstwo pytań i
brak jakichkolwiek logicznych odpowiedzi. Zastanawiam się tylko, dlaczego o tym
myślę?
Co mnie natchnęłoby rozprawiać akurat
o bycie każdego z nas?
Do niedawna myślałem, że życie to po
prostu zdolność oddychania.
W końcu, bez tlenu nie ma życia. To
dziwne, że nasze ciało potrzebuje jedynie związków chemicznych, by przeżyć.
Inaczej jest z duszą.
O ile wierzymy, iż ją posiadamy.
Ja nie posiadam takiej wiary w swoje
wnętrze. Choć chciałbym udowodnić nie raz sobie samemu, że tak nie jest. Ale to i
tak bezcelowe – zawsze się zawiodę. Może i stawiam sobie zbyt wysoką
poprzeczkę, aczkolwiek moja psyche już dawno uleciała. Miarą, bowiem jest
kochać, a nie być kochanym – lecz kogo ja mogę teraz darzyć tym uczuciem?
Tak do niedawna myślałem.
Czy można kochać przyjaciół?
Jeśli tak, to jest to inny sposób
wyznawania miłości. Naruto niczym brat. Kakashi niczym ukochany wuj…
Ale pozostaje jeszcze Sakura. Sakura
Haruno?
Dlaczego tak bardzo boję się
powiedzieć, że mogłaby być moją siostrą? Małą, momentami irytującą i
denerwującą, aczkolwiek wciąż zadziwiającą siostrzyczką.
W sumie to nigdy nie kwalifikowała się
na moją siostrę.
Jednakże, w moim umyśle nigdy nie była
nikim.
Nagle, na moim oknie siada wróbel. Ćwierka swoim cieniutkim głosikiem i przygląda mi się z zaciekawieniem. Wiem, dlaczego wybrał akurat moje okno. To znak, od przywódcy. Mam się do niego udać. Podnoszę się więc niechętnie i z nadzwyczajnym dla mnie lenistwem wychodzę, zostawiając ptaka samego.
*
Wchodzę do gabinetu zdecydowanym
krokiem i wytężam wzrok, gdyż wewnątrz panuje całkowity mrok. Lecz zanim
moje oczy przyzwyczają się do okalającej je ciemności, ktoś zapala światło. Tym
kimś okazuje się być dziewczyna, a raczej kobieta o intrygującym wyrazie
twarzy.
Jest jakby nieobecna. Jej fioletowe włosy, krótkie i z subtelnym kokiem na czubku. Na dodatek ma wpięty w nie papierowy kwiat, sinego koloru. Doskonale zrobiony, z jak dotąd niespotykaną mi precyzją. Dziewczęce oczy w podobnym odcieniu do papierowej składanki, okalane smolistymi, gęstymi rzęsami. Również fioletowe powieki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały mnie zamrozić. Ostre rysy dodają wyrazistości jej obojętnej twarzy. A pod marmurowymi wargami, kolorem przypominającymi trupią cerę postaci widnieje srebrna kuleczka, prawdopodobnie kolczyk. Jest ubrana w czarny płaszcz Akatuski odbierający jej kobiece kształty.
Jest jakby nieobecna. Jej fioletowe włosy, krótkie i z subtelnym kokiem na czubku. Na dodatek ma wpięty w nie papierowy kwiat, sinego koloru. Doskonale zrobiony, z jak dotąd niespotykaną mi precyzją. Dziewczęce oczy w podobnym odcieniu do papierowej składanki, okalane smolistymi, gęstymi rzęsami. Również fioletowe powieki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały mnie zamrozić. Ostre rysy dodają wyrazistości jej obojętnej twarzy. A pod marmurowymi wargami, kolorem przypominającymi trupią cerę postaci widnieje srebrna kuleczka, prawdopodobnie kolczyk. Jest ubrana w czarny płaszcz Akatuski odbierający jej kobiece kształty.
To ona pierwsza przerwa ciszę, mówiąc:
– Uchiha Sasuke, prawda? – kiwam głową
na potwierdzenie. Ton jej głosu jest równie obojętny i zimny, co twarz. Czuję,
że dobrze będzie mieć ją po swojej stronie, w razie jakiś konfliktów – Lider cię
oczekuje, chodź.
– Przecież jesteśmy… – zaczynam, ale
kobieta mi przerywa.
– W przedsionku. Chodź.
Nie czeka na mnie, po prostu idzie
przed siebie. Nie podoba mi się jej lekceważąca postawa. Nic już jednak nie
mówię i posłusznie idę za nią.
* * *
Dotarliśmy pod odpowiednią salę.
Szczerze powiedziawszy, to boję się tam wkroczyć. Sama nie wiem czemu, ale mam
przeczucie, że stanie się coś złego, gdy tylko otworzę drzwi. Stojący obok mnie
blondyn chyba ma dosyć mojego niezdecydowania i sam ciągnie za klamkę, idąc
przodem. Ruszam za nim, niemal trzymając się jego pleców jak cień.
Ponieważ korytarz był ciemny, wkraczając do jasnej i słonecznej sali moje
źrenice przeżywają szok. Przed oczami mam mroczki i świat wokół mnie wiruje jak
na karuzeli w wesołym miasteczku.
Nagle, dociera do mnie tak donośny
głos, że zatykam sobie uszy rękami i ponownie zaciskam oczy:
– Gdzieś ty była, do cholery? Mamy tu
urwanie głowy... Nie ma lekarzy! Nie ma kto mi pomagać, przecież ci na stażu nic
nie umieją! Potrzebuję doświadczonych lekarzy, a nie jakiś wypierdków bez
umiejętności! A ty sobie robisz wolne. W ogóle kto ci pozwolił robić przerwę w pracy?
– Tsunade–sama, nie tak głośno. –
proszę cicho, otwierając jedno oko. Widzę jej zrozpaczoną twarz i gorące
wypieki na niej. Ze złości, bo jak mniemam, dzisiaj jeszcze nic nie wypiła.
– Na… – urywa, gdy mój przyjaciel
kładzie jej dłoń na ramieniu i mówi:
– Wyjaśnię ci jak już skończycie z
mistrzem, Babciu.
Otwieram drugie oko i patrzę na Naruto
z wdzięcznością. Nie mam najmniejszej ochoty na objaśnianie całej tej chorej
sytuacji, która zaczęła po tamtej przeklętej misji. Blondyn puszcza mnie
przodem, a ja szybko podchodzę do łóżka Kakashiego i staram się skupić na
ocenieniu wszystkich ran.
– Więc, jak to widzisz, Sakura–chan? –
pyta nieśmiało niebieskooki.
Patrzę na niego, później na Tsunade.
Obydwoje oczekują ode mnie odpowiedzi. Przykładam palec do ust z geście zadumy
i mówię:
– Sporo płytkich ran kłutych, które
same się zagoją, jeżeli się je zdezynfekuje.
– Zostały zdezynfekowane przeze mnie.
– mówi blondynka z zażenowaniem w zazwyczaj melodyjnym głosie.
Kiwam głową. Jejku, dlaczego w tej
chwili poczułam się tak, jakbym znów musiała zdawać końcowy egzamin na medyka? Jeden
błąd i oblewasz. Bezpowrotnie i nieodwołalnie. Dlaczego tak się stresuję?
Przecież robiłam to już steki… wręcz miliardy razy. Może dlatego, że teraz
lustrują mnie spojrzenia mojej bardzo wymagającej nauczycielki i najlepszego
przyjaciela, który przez swój, w porównaniu z moim niski iloraz inteligencji
nie jest w stanie zrozumieć większości terminów? Tak, to pewnie to.
Postanawiam mówić jak najbardziej
przyziemnym dla niego językiem. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że będzie to
ciężkie, wręcz niewykonalne zadanie. Ale dlaczego niby miałabym nie spróbować?
– Jego lewe ramię trzeba będzie zszyć.
– kontynuuję, przyglądając się mężczyźnie i przechylając głowę w prawą stronę.
– No i na pewno zrobimy chociaż jedną transfuzję. Mamy jego rentgen?
– Rentgen? – pyta Tsunade, a ja kiwam
głową. – Po co nam to?
– Przecież sensei walczył z Sasuke. –
tłumaczę, zastanawiając się, czy Piąta Hokage naprawdę byłaby zdolna o tym nie
pomyśleć – Uchiha na pewno użył na nim jakiejś techniki powodującej obrażenia
wewnętrzne.
Czyli moje przypuszczenia były
słuszne. Tsunade wyglądała jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Mój boże,
o czym ona myśli? Przecież zawsze, gdy przyjmuje się pacjenta, to robi się
prześwietlenie. Chyba naprawdę potrzebuje się napić chociaż odrobiny sake,
jeżeli ma pracować jak należy.
– Babuniu? – odzywa się Naruto,
przerywając głuchą ciszę, panującą pomiędzy nami dwiema.
– Rentgen! – krzyczy Tsunade do młodej
blondynki stojącej za mną. Czuję jak się wzdryga, lecz mimo wszystko wychodzi
pośpiesznie. – Prześwietlenie było robione, ale najwyraźniej ktoś zapomniał go
dostarczyć.
Wzdycham. Przypominają mi się czasy,
kiedy to ja dopiero zaczynałam swoją przygodę jako medyczny ninja. A Tsunade,
młodsza i bardziej wybuchowa niż teraz opieprzała mnie za każdy najmniejszy
błąd. Teraz już wiem, dlaczego. Gdyby nie jej ciągłe uwagi, to skończyłabym jak
większość stażystów – bez pracy.
W pracy medyka, w przeciwieństwie do
ninja, błędy są niewybaczalne. Wystarczy, że podam o parę gramów za mało lub za
dużo antidotum na truciznę, albo błędnie ją rozpoznam i pacjent umrze niemal
natychmiast. W dodatku, nie mogę cackać się z każdym pacjentem przez więcej niż
parę minut, oczywiście w przypadku epidemii i innych tego typu wyjątkowych
sytuacjach. Igram z czasem, rozpoznając co mu dolega. Jednakże, kiedy szpital
jest prawie pusty, tak jak teraz, mogę pozwolić sobie na chwilę refleksji.
Jestem wdzięczna Tsunade za jej
ostrość słów i szczerość. Żeby być lekarzem, trzeba mieć wszystko opanowane do
perfekcji. Musisz znać się na wszystkim. Bo najgorszym, co może spotkać medyka
jest śmierć jego pacjenta.
– Jest, Tsunade–sama! – krzyczy
dziewczyna, wymachując kliszą.
Przekazuje ją kobiecie z opuszczoną
głową.
– Przyjdziesz jutro do mnie do
gabinetu. – warczy blondynka, nawet nie patrząc
w stronę przerażonej dziewczyny – Na razie masz już dzień wolny.
Podaje mi kliszę, a ja już po jednym
spojrzeniu kobiety wiem, że ta panienka straciła właśnie pracę. Jednak staram
się nie zaprzątać głowy nieswoimi sprawami i skupiam się na mojej pracy.
– Tak jak myślałam – mruczę pod nosem – Zobacz to… – mówię, podając Tsunade zdjęcie – to
jest krwotok do wątroby, a to złamane żebra, które uciskają na płuco… przebite.
Dlatego sensei ma trudności z oddychaniem. – kreślę po kolei kręgi na kliszy.
– Co to oznacza, Sakurka? – pyta
niepewnie Naruto.
– Operacja. – mówię, patrząc na niego
z przygnębieniem – Mamy bardzo mało czasu.
Piąta Hokage wychodzi na korytarz i
drze się do dyżurujących pielęgniarek, że mają przygotować salę operacyjną i
pacjenta. Sama udaje się do pomieszczenia obok, a po chwili wychodzi już
odziana w odpowiednie ubrania.
– Haruno, – zwraca się do mnie –
potrzebuję cię. Przebieraj się.
– Tak jest. – odpowiadam – Naruto,
chodź za mną.
Prowadzę go do mojego gabinetu (tak,
dorobiłam się własnego biurka i stołka) i sadzam na leżance. Sama podchodzę do
szafy, z której wyjmuję swój uniform. Oglądam się za siebie i patrzę na
Uzumakiego.
– Co jest? – pyta.
– Odwróć się. – odpowiadam.
– Po co?
– Muszę się przebrać. – mówię, nie
spuszczając z niego wzroku.
Widzę na jego twarzy, jak się rumieni.
Sama nie wiem czemu, ale na moją twarz wkrada się łobuzerski uśmiech, gdy
chłopak spełnia moją prośbę. Nie rozumiem naszego zachowania. Przebieram się
pośpiesznie i mówię mu, że może się już odwrócić. Blondyn robi to z wyraźną
ulgą.
– Nie możesz wejść na salę operacyjną
– informuje go.
– Mogę zostać tutaj – proponuje.
– Możesz zaczekać przy sali.
Oczywiście, jeżeli chcesz być jak najszybciej poinformowany o stanie senseia,
byłoby to najlepsze rozwiązanie. Jednakże…
– Co?
– Mam do ciebie prośbę – mówię
otwierając przed nim drzwi.
Blondyn puszcza mnie przodem, mimo że
to on jest moim gościem. Wychodzę pośpiesznie, a gdy Uzumaki powtarza tą
czynność po mnie, zamykam szybko drzwi na klucz.
– Jaką? – pyta, gdy znajdujemy się tuż
przy schodach prowadzących na dół budynku, do wyjścia.
– Pójdź do biblioteki i postaraj się
dowiedzieć jak najwięcej o Sharinganie – szepczę mu prawie, że do ucha. – Będę
ich potrzebowała do późniejszego leczenia mistrza.
– … jasne – mruknął i po chwili
zniknął w kłębach duszącego dymu.
Ja natomiast udałam się w stronę sali
operacyjnej, w której czekała na mnie już Tsunade.
* * *
Gabinet lidera. W sumie, byłem tu
tylko raz w życiu. Wtedy nawet nie miałem okazji się wszystkiemu uważniej
przyjrzeć. Teraz stwierdzam, że nie ma jakiejś większej rewelacji związanej z
tym pomieszczeniem. Szare ściany, jednak sądząc po resztach farby na nich,
można przypuszczać, że w czasach swojej świetności zapewne były bladoniebieskie.
– Konan? – do moich uszu dobiega
bardzo niski, zdziwiony, męski głos.
– Przyprowadziłam ci Uchihę –
odpowiada, jak się okazuje, dziewczyna imieniem Konan – Przecież tego
chciałeś.
– Zostaw nas samych. – rozkazuje
mężczyzna. To lider – jak mniemam.
Ona wychodzi, a my jesteśmy tylko we
dwoje. Sami. Milczymy, ja i on. Ale do czasu. Lider zaczyna swoją przemowę na
temat tego, co wydarzyło się w Konoha. A ja przez cały ten czas zastanawiam
się, jakim cudem się dowiedział? Odbieram jego naganę z powagą i obojętnością.
Przecież nie mamy się czego obawiać. Wioska Liścia nie wysłała za nami nikogo,
sprawdzaliśmy to z moją drużyną wielokrotnie. A nawet jeśli, to szanse, iż
odnajdą kryjówkę Akatsuki są równe zeru. Po wszystkim, dostaję instrukcje na
następne dni i udaję się do siebie.
Kiedy jestem już w moim pokoju, spoglądam z zamyśleniem w okno. Świat pogrąża się w ciemnościach. Nadeszła noc - pora, w której wychodzą wszystkie kłamstwa i obrzydliwości, jakie człowiek w sobie trzyma.
Kiedy jestem już w moim pokoju, spoglądam z zamyśleniem w okno. Świat pogrąża się w ciemnościach. Nadeszła noc - pora, w której wychodzą wszystkie kłamstwa i obrzydliwości, jakie człowiek w sobie trzyma.
Dlaczego leżę ponownie na podłodze, z
rękami pod głową? Kiedyś, ktoś mi powiedział, że to poza marzyciela. Może i
była to prawda. Przejeżdżam beznamiętnym wzrokiem po suficie, a myśli same
cisną mi się do głowy. Zgniatają moją duszę swoim ciężarem, więc po prostu
słucham, co mają mi do powiedzenia.
Lubię ten stan.
Kiedyś, gdy
byłem młodszy i beztroski, jedna z moich krewnych, ciotka Fumiko, postanowiła
nauczyć mnie legendarnej pieśni klanu Uchiha. Pamiętam to tak, jakby wydarzyło
się wczoraj. Chichot cioteczki, gdy przekręcałem słowa. Wsparcie brata, który
pokładał we mnie całą swoją wiarę.
To jedna z
tych chwil, którą mógłbym żyć, powtórzyć… ale której nigdy już nie odzyskam.
Choć w mojej głowie wciąż pobrzmiewa ta niezwykła pieśń, opowiadająca o
honorze, szacunku oraz wierności towarzyszów, nie jestem w stanie zaśpiewać jej
z takim zapałem, jak kilka lat temu…
~ Na
dłoniach przyjaciela spoczywa twa krew
W sercu
złotym jego zemsty rodzi się zew… ~
Zawsze najlepiej rozumiałem tą strofę, choć wtedy nie rozumiałem jej. Nie byłem w stanie pokreślić przesłania, jakie nosi za sobą ten hymn, zapomniany przez świat.
Zawsze najlepiej rozumiałem tą strofę, choć wtedy nie rozumiałem jej. Nie byłem w stanie pokreślić przesłania, jakie nosi za sobą ten hymn, zapomniany przez świat.
Po raz
kolejny w moim życiu przyszedł moment, w którym rozkopałem stare, nic nie warte
ślady z przeszłości… ale czy aby na pewno? Każda baśń posiada głębszy sens.
Każde życie jest bajką. Opowieścią, którzy sami kreujemy naszym zachowaniem,
głęboko skrywanymi odczuciami… Lecz po cóż się starać, skoro wszystkie emocje,
prędzej czy później, same zrobią z nas potworów? Dlaczego, skoro i tak nasze
uczucia pozbawiają nas człowieczeństwa? Jesteśmy gotowi pozbyć się
najważniejszych wartości życiowych i wyrzucić je z naszych egzystencji. To wszystko
umyka, jak arkusz śnieżnobiałego papieru, porwany przez wiatr.
Przecież
nie takie jest przesłanie!
Prawda.
Nie jest
takie. To tylko moja indywidualna opinia.
Żaden z
moich przyjaciół by jej nie poparł…
Czy oni
wciąż nazywaliby się moimi kompanami, wiernymi towarzyszami na dobre i złe?
Popełniłem
wiele błędów w swoim życiu. Prawdę mówiąc, popełniam je dalej. Jestem tylko
człowiekiem – istotą ludzką stworzoną z samych związków chemicznych oraz nikomu
niepotrzebnych uczuć. Szczerze, to ciało człowieka nie jest warte żadnych
kosztowności… To właśnie dzięki uczuciom, które popychają nas do działania coś
osiągają. Każdy z nas coś w życiu zdobył, dzięki emocjom.
Ja zdobyłem
przyjaciół…
Towarzyszów,
którzy mnie kochali, jak brata.
Wiernych
kompanów, którzy jako jedyni byli wobec mnie szczerzy.
Stracić
przyjaźń… uczucie niespotykane w czasach, w jakich przyszło mi żyć. Zwłaszcza w
miejscu, gdzie ludzie cechują się wiernością, empatią oraz hartem ducha… Jestem
sam… ale wiem, że wciąż, tam głęboko, są obok mnie. Oni. Przyjaciele. Popychają
mnie dalej, bym nie upadł tam, skąd już nigdy się nie podniosę. Próbują mnie
poprowadzić na drugą stroną, tą lepszą stronę. I choć moje serce, moja psyche
jeszcze ich nie dopuściły do głosu, mam świadomość, że ktoś mnie poszukuje,
pragnie odzyskać. Błądzę. Błądzę z nimi. Dlatego nigdy się nie zgubię.
I choć
jestem sam teraz, mam pewność… że w przyszłości będę z nimi.
Dlaczego
jednak ranimy ludzi, na którym nam zależy?
Chyba zbyt
wcześnie stałem się potworem… jakbym został opętany przez nocną, koszmarną
marę, skrywaną głęboko w moim przepełnionym chęcią zemsty sercem, niszczącą
mnie od środka. Krzyczę wewnątrz siebie, bo wiem, że potrzebuję pomocy… Jestem
uwięziony.
Moja dusza
jest niczym klatka.
Czy nie
jest dla mnie wciąż za późno?
* * *
Operacja przebiegła zgodnie z moim
planem. Co prawda, były nie wielkie komplikacje, związane z utratą krwi, ale
udało się doprowadzić Hatake do w miarę stabilnego stanu.
– Wiesz, Tsunade–sama – zagaduję, gdy
myjemy ręce z krwi siwowłosego – nie sądziłam, że jedna wzrokowa technika może
wykonać takie spustoszenia w ciele człowieka.
– To Sharingan – mruczy pod nosem
blondynka – Zawsze tak jest, akurat z tego typu klanowymi zdolnościami.
Tylko osoby z danego rodu wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Natomiast my,
zwykli ludzie … albo raczej ludzie spoza klanu, możemy się tylko domyślać.
– To było prawdopodobnie genjutsu. –
stwierdzam. – Znając styl walki Sasuke… to musiało być genjutsu. I to wyjątkowo
okrutne.
– A poparzenia?
– Amaterasu? – odpowiadam pytaniem na
pytanie. – To tylko teza, bo równie dobrze mógł on użyć Hōsenka no Jutsu, czy
innej techniki Katon.
– Być może. – przytakuje kobieta. –
Kto tam tego skurczybyka wie.
Idziemy korytarzem. Wszyscy kłaniają
się piątej Hokage, okazując jej w ten sposób szacunek. Widzę po jej twarzy, że
ją to irytuje, ale nic nie mówi, po prostu idzie przed siebie. Ja natomiast
podążam w zadumie za nią, trzymając w ręku kartę zdrowotną Hatake. Lecz wcale
nie myślę o zdrowiu swojego mistrza.
Sasuke.
Nie wiem, dlaczego znowu się tu
pokazał. I nie wiem, dlaczego zaatakował mistrza. Co prawda, mnie i Naruto
próbował już parę razy zabić, ale my też mieliśmy w takich sytuacjach podobne
zamiary względem jego osoby. Natomiast jedno wiem na pewno – muszę się więcej
dowiedzieć o jego technikach. Szczególnie o Sharinganie.
Do końca dnia nie otrzymałam żadnych
wieści od Naruto. Natomiast okazało się, że Szczyt Pięciu Kage, zorganizowany
specjalnie w mojej sprawie, został przełożony na za tydzień, do czasu powrotu
mistrza Kakashiego do zdrowia. Ino zaś wyruszyła na misję wraz ze swoją nową drużyną. Swoją drogą przyjęła pod swoje skrzydła trójkę naprawdę zdolnych geninów. Zostałam więc sama w jej wielkim, pustym domu.
Kompletnie sama ze swoimi własnymi
myślami.
I mimo, że przez cały dzień broniłam
się przed tym zaciekle, do moich myśli ponownie zapukał Uchiha. A ja ponownie,
jak idiotka, wpuściłam go do moich snów.
PRZEPRASZAMY, PO PROSTU TRZEBA SIĘ JAKOŚ "ZEBRAĆ DO KUPY" NIEPRAWDAŻ?
Is i Cierpiąca