piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 3


Idziemy.

Biegniemy.

Szaleńczym pędem zmierzamy w kierunku kryjówki Brzasku. Misja… nie wiem, czy się udała, aczkolwiek staraliśmy się wykonać ją jak najlepiej. Przez walkę z byłym mistrzem, który tak wiele poświęcił czasu mojej nauce, mam mętlik w głowie. Wszystko, każda sytuacja, wspomnienie plącze się w moim umyśle. Mam wrażenie, że znajduję się w labiryncie. Wszędzie niespodziewane zakręty, roztaje dróg, nieznane ścieżki… Przedzieramy się przez rozgałęzione drzewa z niespotykaną prędkością tak, jakbyśmy uciekali. Ale przed czym uciekamy? Przed czym ja uciekam? Może przed przeszłością, która wtargnęła do mojego serca? Przed domem, którego wbrew pozorom naprawdę mi brakuje?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie wiem nawet, dlaczego sam je sobie zadaję. Po co to robię? Powinienem się przejmować tym, co zamierzam powiedzieć  liderowi. Każdy normalny zbiegły shinobi by tak zrobił… może ja nie potrafię? Dlaczego żyję przeszłością, którą już dawno temu powinienem porzucić?

– Suigetsu! – po lesie echem roznosi się przepełniony wściekłością głos Karin. – Niech no tylko ja cię dorwę, to już nigdy nie usiądziesz na tym swoim upośledzonym…

– Karin – szepczę.

To jedno słowo wypowiedziane przeze mnie zdaje się powstrzymywać dziewczynę od próby morderczej zemsty na Hozukim.

On nie pozostaje jej dłużny.

– Hah, Karin jesteś taka uległa wobec Sasuke… – zaczyna chłopak o ametystowych oczach. – PRZYNOSISZ HAŃBĘ CAŁEJ PŁCI PIĘKNEJ! – ryczy.

Widzę ten mord, powstający z popiołów w jej drobnym ciele. Myślę, iż Sui zdecydowanie nagiął granicę cierpliwości dziewczyny. Zaciska pięści. Żyłka na jej czole pulsuje niebezpiecznie. Drży, opętana wściekłością. Zapewne rozszarpałaby białowłosego gołymi rękami… gdyby tylko mogła.

– Przestańcie zachowywać się jak dzieci – przywołuję ich do porządku chłodnym tonem.

Jestem teraz nadzwyczaj spokojny. Ten stan mnie martwi.

– Sasuke – mówi do mnie Juugo.

Spoglądam na niego w locie. Jest chyba jedynym członkiem naszej drużyny, który rzeczywiście jest opanowany. Jeśli komuś miałbym powierzać losy i odpowiedzialność nad tą grupą, to byłby właśnie on. Jego spokój mnie przyćmiewa, intryguje, a jednocześnie przeraża. Coś niepokojącego tkwi w tym zimnym spojrzeniu. Tęczówki chłopaka są puste, choć zazwyczaj pałają niesamowitym ciepłem i sympatią.

Czy powinienem się już martwić?

– Co? – burczę, zapominając o tym, iż powinienem być nieco milszy dla pomarańczowowłosego.

– Wróciliśmy do kryjówki.

* * *

Długo nie mogłam się w sobie zebrać na to, by odwiedzić Hatake w szpitalu. Słyszałam od Ino, że Tsunade-sama oczekuje ode mnie pomocy przy uzdrawianiu mistrza. Ale ja uparcie siedziałam w miejscu. U Yamanaki dostałam osobny pokój i tam też spędzałam większość czasu. Znowu zamykam się w sobie. Cały dzień myślę tylko o jednym. O Sasuke. Nie mogłam znieść tego, że znów go widziałam. Jego oblicze sprawiało mi tyle bólu. Oczywiście, przyjaciele nie odpuścili mi i nie pozwolili się dołować.

Jakieś dwa dni, po wizycie Uchihy w Konoha przybył po mnie Naruto. Jego argumenty były wręcz śmieszne, lecz mimo wszystko jakoś udało mu się wyciągnąć mnie z domu Ino i dosłownie siłą zaprowadzić do szpitala. W wiosce wszyscy patrzyli się na mnie krzywo. Jakby ich spojrzenia były wykute z lodu. Patrzyli na mnie niczym Sasuke. Z niechęcią. Aż ciarki przechodziły po plecach. Dlatego szybko zmieniłam swoją decyzję i właściwie pędem pognałam do szpitala ciągnąc za sobą Naruto.

Teraz, stoimy przy rejestracji i próbujemy się dowiedzieć, gdzie został umieszczony mistrz. Wciąż czuję na sobie „lód”. Wzdycham głęboko. Nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi? Nic złego nie zrobiłam, więc skąd ta zmiana w zachowaniu?

Gdy wreszcie dowiadujemy się, gdzie mamy się skierować, skołowany Naruto puszcza mnie przodem. Nie zabardzo wie, jak się poruszać po szpitalu, za to ja czuję się tutaj jak u siebie w domu. Znam każdy kąt. W końcu, pracuję tutaj parę razy w tygodniu. W milczeniu podążamy korytarzami.

* * *

Patrzę się beznadziejnie w sufit.

Odkąd wróciliśmy, nic się nie dzieje. Lider nas nie wezwał.

Jeszcze.

Skupiam swe wszelkie myśli i męczę głowę. Niełatwo jest rozmyślać o tym, co zmieniło nagle twoją egzystencję. Właśnie.

Egzystencja. Czyli życie? Czymże ono jest?

Mogę zacząć prostolinijnie i subtelnie, tłumacząc, jak wielkim jest ono darem. Ale tego nie zrobię. Po prostu nie potrafię. W końcu, życie to tylko życie. Ma swoje uroki i cienie, raz jest przychylne, raz rani do bólu. Ale czy właśnie taka jest jego definicja? Takie właśnie jest jego znaczenie? Czy może chodzi o coś więcej? Różni myśliciele, ludzie prawili na temat istnienia człowieka. Nad tym, jak jest sens bytowania na tym świecie. Dochodzili do różnych wniosków. Ale który jest prawdziwy? Którym się pokierować, by odnaleźć sens życia? Mnóstwo pytań i brak jakichkolwiek logicznych odpowiedzi. Zastanawiam się tylko, dlaczego o tym myślę?

Co mnie natchnęłoby rozprawiać akurat o bycie każdego z nas?

Do niedawna myślałem, że życie to po prostu zdolność oddychania.

W końcu, bez tlenu nie ma życia. To dziwne, że nasze ciało potrzebuje jedynie związków chemicznych, by przeżyć. Inaczej jest z duszą.

O ile wierzymy, iż ją posiadamy.

Ja nie posiadam takiej wiary w swoje wnętrze. Choć chciałbym udowodnić nie raz sobie samemu, że tak nie jest. Ale to i tak bezcelowe – zawsze się zawiodę. Może i stawiam sobie zbyt wysoką poprzeczkę, aczkolwiek moja psyche już dawno uleciała. Miarą, bowiem jest kochać, a nie być kochanym – lecz kogo ja mogę teraz darzyć tym uczuciem?

Tak do niedawna myślałem.

Czy można kochać przyjaciół?

Jeśli tak, to jest to inny sposób wyznawania miłości. Naruto niczym brat. Kakashi niczym ukochany wuj…

Ale pozostaje jeszcze Sakura. Sakura Haruno?

Dlaczego tak bardzo boję się powiedzieć, że mogłaby być moją siostrą? Małą, momentami irytującą i denerwującą, aczkolwiek wciąż zadziwiającą siostrzyczką.

W sumie to nigdy nie kwalifikowała się na moją siostrę.

Jednakże, w moim umyśle nigdy nie była nikim.
 
Nagle, na moim oknie siada wróbel. Ćwierka swoim cieniutkim głosikiem i przygląda mi się z zaciekawieniem. Wiem, dlaczego wybrał akurat moje okno. To znak, od przywódcy. Mam się do niego udać. Podnoszę się więc niechętnie i z nadzwyczajnym dla mnie lenistwem wychodzę, zostawiając ptaka samego.
 
*

Wchodzę do gabinetu zdecydowanym krokiem i wytężam wzrok, gdyż wewnątrz panuje całkowity mrok. Lecz zanim moje oczy przyzwyczają się do okalającej je ciemności, ktoś zapala światło. Tym kimś okazuje się być dziewczyna, a raczej kobieta o intrygującym wyrazie twarzy.

Jest jakby nieobecna. Jej fioletowe włosy, krótkie i z subtelnym kokiem na czubku. Na dodatek ma wpięty w nie papierowy kwiat, sinego koloru. Doskonale zrobiony, z jak dotąd niespotykaną mi precyzją. Dziewczęce oczy w podobnym odcieniu do papierowej składanki, okalane smolistymi, gęstymi rzęsami. Również fioletowe powieki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały mnie zamrozić. Ostre rysy dodają wyrazistości jej obojętnej twarzy. A pod marmurowymi wargami, kolorem przypominającymi trupią cerę postaci widnieje srebrna kuleczka, prawdopodobnie kolczyk. Jest ubrana w czarny płaszcz Akatuski odbierający jej kobiece kształty.

To ona pierwsza przerwa ciszę, mówiąc:

– Uchiha Sasuke, prawda? – kiwam głową na potwierdzenie. Ton jej głosu jest równie obojętny i zimny, co twarz. Czuję, że dobrze będzie mieć ją po swojej stronie, w razie jakiś konfliktów – Lider cię oczekuje, chodź.

– Przecież jesteśmy… – zaczynam, ale kobieta mi przerywa.

– W przedsionku. Chodź.

Nie czeka na mnie, po prostu idzie przed siebie. Nie podoba mi się jej lekceważąca postawa. Nic już jednak nie mówię i posłusznie idę za nią.

*  *  *

Dotarliśmy pod odpowiednią salę. Szczerze powiedziawszy, to boję się tam wkroczyć. Sama nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że stanie się coś złego, gdy tylko otworzę drzwi. Stojący obok mnie blondyn chyba ma dosyć mojego niezdecydowania i sam ciągnie za klamkę, idąc przodem. Ruszam za nim, niemal trzymając się jego pleców jak cień. Ponieważ korytarz był ciemny, wkraczając do jasnej i słonecznej sali moje źrenice przeżywają szok. Przed oczami mam mroczki i świat wokół mnie wiruje jak na karuzeli w wesołym miasteczku.

Nagle, dociera do mnie tak donośny głos, że zatykam sobie uszy rękami i ponownie zaciskam oczy:

– Gdzieś ty była, do cholery? Mamy tu urwanie głowy... Nie ma lekarzy! Nie ma kto mi pomagać, przecież ci na stażu nic nie umieją! Potrzebuję doświadczonych lekarzy, a nie jakiś wypierdków bez umiejętności! A ty sobie robisz wolne. W ogóle kto ci pozwolił robić przerwę w pracy?

– Tsunade–sama, nie tak głośno. – proszę cicho, otwierając jedno oko. Widzę jej zrozpaczoną twarz i gorące wypieki na niej. Ze złości, bo jak mniemam, dzisiaj jeszcze nic nie wypiła.

– Na… – urywa, gdy mój przyjaciel kładzie jej dłoń na ramieniu i mówi:

– Wyjaśnię ci jak już skończycie z mistrzem, Babciu.

Otwieram drugie oko i patrzę na Naruto z wdzięcznością. Nie mam najmniejszej ochoty na objaśnianie całej tej chorej sytuacji, która zaczęła po tamtej przeklętej misji. Blondyn puszcza mnie przodem, a ja szybko podchodzę do łóżka Kakashiego i staram się skupić na ocenieniu wszystkich ran.

– Więc, jak to widzisz, Sakura–chan? – pyta nieśmiało niebieskooki.

Patrzę na niego, później na Tsunade. Obydwoje oczekują ode mnie odpowiedzi. Przykładam palec do ust z geście zadumy i mówię:

– Sporo płytkich ran kłutych, które same się zagoją, jeżeli się je zdezynfekuje.

– Zostały zdezynfekowane przeze mnie. – mówi blondynka z zażenowaniem w zazwyczaj melodyjnym głosie.  

Kiwam głową. Jejku, dlaczego w tej chwili poczułam się tak, jakbym znów musiała zdawać końcowy egzamin na medyka? Jeden błąd i oblewasz. Bezpowrotnie i nieodwołalnie. Dlaczego tak się stresuję? Przecież robiłam to już steki… wręcz miliardy razy. Może dlatego, że teraz lustrują mnie spojrzenia mojej bardzo wymagającej nauczycielki i najlepszego przyjaciela, który przez swój, w porównaniu z moim niski iloraz inteligencji nie jest w stanie zrozumieć większości terminów? Tak, to pewnie to.

Postanawiam mówić jak najbardziej przyziemnym dla niego językiem. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że będzie to ciężkie, wręcz niewykonalne zadanie. Ale dlaczego niby miałabym nie spróbować?

– Jego lewe ramię trzeba będzie zszyć. – kontynuuję, przyglądając się mężczyźnie i przechylając głowę w prawą stronę. – No i na pewno zrobimy chociaż jedną transfuzję. Mamy jego rentgen?

– Rentgen? – pyta Tsunade, a ja kiwam głową. – Po co nam to?

– Przecież sensei walczył z Sasuke. – tłumaczę, zastanawiając się, czy Piąta Hokage naprawdę byłaby zdolna o tym nie pomyśleć – Uchiha na pewno użył na nim jakiejś techniki powodującej obrażenia wewnętrzne.

Czyli moje przypuszczenia były słuszne. Tsunade wyglądała jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Mój boże, o czym ona myśli? Przecież zawsze, gdy przyjmuje się pacjenta, to robi się prześwietlenie. Chyba naprawdę potrzebuje się napić chociaż odrobiny sake, jeżeli ma pracować jak należy.

– Babuniu? – odzywa się Naruto, przerywając głuchą ciszę, panującą pomiędzy nami dwiema.

– Rentgen! – krzyczy Tsunade do młodej blondynki stojącej za mną. Czuję jak się wzdryga, lecz mimo wszystko wychodzi pośpiesznie. – Prześwietlenie było robione, ale najwyraźniej ktoś zapomniał go dostarczyć.

Wzdycham. Przypominają mi się czasy, kiedy to ja dopiero zaczynałam swoją przygodę jako medyczny ninja. A Tsunade, młodsza i bardziej wybuchowa niż teraz opieprzała mnie za każdy najmniejszy błąd. Teraz już wiem, dlaczego. Gdyby nie jej ciągłe uwagi, to skończyłabym jak większość stażystów – bez pracy.

W pracy medyka, w przeciwieństwie do ninja, błędy są niewybaczalne. Wystarczy, że podam o parę gramów za mało lub za dużo antidotum na truciznę, albo błędnie ją rozpoznam i pacjent umrze niemal natychmiast. W dodatku, nie mogę cackać się z każdym pacjentem przez więcej niż parę minut, oczywiście w przypadku epidemii i innych tego typu wyjątkowych sytuacjach. Igram z czasem, rozpoznając co mu dolega. Jednakże, kiedy szpital jest prawie pusty, tak jak teraz, mogę pozwolić sobie na chwilę refleksji.

Jestem wdzięczna Tsunade za jej ostrość słów i szczerość. Żeby być lekarzem, trzeba mieć wszystko opanowane do perfekcji. Musisz znać się na wszystkim. Bo najgorszym, co może spotkać medyka jest śmierć jego pacjenta.

– Jest, Tsunade–sama! – krzyczy dziewczyna, wymachując kliszą.

Przekazuje ją kobiecie z opuszczoną głową.

– Przyjdziesz jutro do mnie do gabinetu.  – warczy blondynka, nawet nie patrząc w stronę przerażonej dziewczyny – Na razie masz już dzień wolny.

Podaje mi kliszę, a ja już po jednym spojrzeniu kobiety wiem, że ta panienka straciła właśnie pracę. Jednak staram się nie zaprzątać głowy nieswoimi sprawami i skupiam się na mojej pracy.

– Tak jak myślałam – mruczę pod nosem – Zobacz to… – mówię, podając Tsunade zdjęcie – to jest krwotok do wątroby, a to złamane żebra, które uciskają na płuco… przebite. Dlatego sensei ma trudności z oddychaniem. – kreślę po kolei kręgi na kliszy.

– Co to oznacza, Sakurka? – pyta niepewnie Naruto.

– Operacja. – mówię, patrząc na niego z przygnębieniem – Mamy bardzo mało czasu.

Piąta Hokage wychodzi na korytarz i drze się do dyżurujących pielęgniarek, że mają przygotować salę operacyjną i pacjenta. Sama udaje się do pomieszczenia obok, a po chwili wychodzi już odziana w odpowiednie ubrania.

– Haruno, – zwraca się do mnie – potrzebuję cię. Przebieraj się.

– Tak jest. – odpowiadam – Naruto, chodź za mną.

Prowadzę go do mojego gabinetu (tak, dorobiłam się własnego biurka i stołka) i sadzam na leżance. Sama podchodzę do szafy, z której wyjmuję swój uniform. Oglądam się za siebie i patrzę na Uzumakiego.

– Co jest? – pyta.

– Odwróć się. – odpowiadam.

– Po co?

– Muszę się przebrać. – mówię, nie spuszczając z niego wzroku.

Widzę na jego twarzy, jak się rumieni. Sama nie wiem czemu, ale na moją twarz wkrada się łobuzerski uśmiech, gdy chłopak spełnia moją prośbę. Nie rozumiem naszego zachowania. Przebieram się pośpiesznie i mówię mu, że może się już odwrócić. Blondyn robi to z wyraźną ulgą.

– Nie możesz wejść na salę operacyjną – informuje go.

– Mogę zostać tutaj – proponuje.

– Możesz zaczekać przy sali. Oczywiście, jeżeli chcesz być jak najszybciej poinformowany o stanie senseia, byłoby to najlepsze rozwiązanie. Jednakże…

– Co?

– Mam do ciebie prośbę – mówię otwierając przed nim drzwi.

Blondyn puszcza mnie przodem, mimo że to on jest moim gościem. Wychodzę pośpiesznie, a gdy Uzumaki powtarza tą czynność po mnie, zamykam szybko drzwi na klucz.

– Jaką? – pyta, gdy znajdujemy się tuż przy schodach prowadzących na dół budynku, do wyjścia.

– Pójdź do biblioteki i postaraj się dowiedzieć jak najwięcej o Sharinganie – szepczę mu prawie, że do ucha. – Będę ich potrzebowała do późniejszego leczenia mistrza.

– … jasne – mruknął i po chwili zniknął w kłębach duszącego dymu.

Ja natomiast udałam się w stronę sali operacyjnej, w której czekała na mnie już Tsunade.

* * *

Gabinet lidera. W sumie, byłem tu tylko raz w życiu. Wtedy nawet nie miałem okazji się wszystkiemu uważniej przyjrzeć. Teraz stwierdzam, że nie ma jakiejś większej rewelacji związanej z tym pomieszczeniem. Szare ściany, jednak sądząc po resztach farby na nich, można przypuszczać, że w czasach swojej świetności zapewne były bladoniebieskie.

– Konan? – do moich uszu dobiega bardzo niski, zdziwiony, męski głos.

– Przyprowadziłam ci Uchihę – odpowiada, jak się okazuje, dziewczyna imieniem Konan – Przecież tego chciałeś.

– Zostaw nas samych. – rozkazuje mężczyzna. To lider – jak mniemam.

Ona wychodzi, a my jesteśmy tylko we dwoje. Sami. Milczymy, ja i on. Ale do czasu. Lider zaczyna swoją przemowę na temat tego, co wydarzyło się w Konoha. A ja przez cały ten czas zastanawiam się, jakim cudem się dowiedział? Odbieram jego naganę z powagą i obojętnością. Przecież nie mamy się czego obawiać. Wioska Liścia nie wysłała za nami nikogo, sprawdzaliśmy to z moją drużyną wielokrotnie. A nawet jeśli, to szanse, iż odnajdą kryjówkę Akatsuki są równe zeru. Po wszystkim, dostaję instrukcje na następne dni i udaję się do siebie.

Kiedy jestem już w moim pokoju, spoglądam z zamyśleniem w okno. Świat pogrąża się w ciemnościach. Nadeszła noc - pora, w której wychodzą wszystkie kłamstwa i obrzydliwości, jakie człowiek w sobie trzyma.

Dlaczego leżę ponownie na podłodze, z rękami pod głową? Kiedyś, ktoś mi powiedział, że to poza marzyciela. Może i była to prawda. Przejeżdżam beznamiętnym wzrokiem po suficie, a myśli same cisną mi się do głowy. Zgniatają moją duszę swoim ciężarem, więc po prostu słucham, co mają mi do powiedzenia.

Lubię ten stan.  

Kiedyś, gdy byłem młodszy i beztroski, jedna z moich krewnych, ciotka Fumiko, postanowiła nauczyć mnie legendarnej pieśni klanu Uchiha. Pamiętam to tak, jakby wydarzyło się wczoraj. Chichot cioteczki, gdy przekręcałem słowa. Wsparcie brata, który pokładał we mnie całą swoją wiarę.

To jedna z tych chwil, którą mógłbym żyć, powtórzyć… ale której nigdy już nie odzyskam. Choć w mojej głowie wciąż pobrzmiewa ta niezwykła pieśń, opowiadająca o honorze, szacunku oraz wierności towarzyszów, nie jestem w stanie zaśpiewać jej z takim zapałem, jak kilka lat temu…

~ Na dłoniach przyjaciela spoczywa twa krew

W sercu złotym jego zemsty  rodzi się zew… ~

Zawsze najlepiej rozumiałem tą strofę, choć wtedy nie rozumiałem jej. Nie byłem w stanie pokreślić przesłania, jakie nosi za sobą ten hymn, zapomniany przez świat.

Po raz kolejny w moim życiu przyszedł moment, w którym rozkopałem stare, nic nie warte ślady z przeszłości… ale czy aby na pewno? Każda baśń posiada głębszy sens. Każde życie jest bajką. Opowieścią, którzy sami kreujemy naszym zachowaniem, głęboko skrywanymi odczuciami… Lecz po cóż się starać, skoro wszystkie emocje, prędzej czy później, same zrobią z nas potworów? Dlaczego, skoro i tak nasze uczucia pozbawiają nas człowieczeństwa? Jesteśmy gotowi pozbyć się najważniejszych wartości życiowych i wyrzucić je z naszych egzystencji. To wszystko umyka, jak arkusz śnieżnobiałego papieru, porwany przez wiatr.

Przecież nie takie jest przesłanie!

Prawda.

Nie jest takie. To tylko moja indywidualna opinia.

Żaden z moich przyjaciół by jej nie poparł…

Czy oni wciąż nazywaliby się moimi kompanami, wiernymi towarzyszami na dobre i złe?

Popełniłem wiele błędów w swoim życiu. Prawdę mówiąc, popełniam je dalej. Jestem tylko człowiekiem – istotą ludzką stworzoną z samych związków chemicznych oraz nikomu niepotrzebnych uczuć. Szczerze, to ciało człowieka nie jest warte żadnych kosztowności… To właśnie dzięki uczuciom, które popychają nas do działania coś osiągają. Każdy z nas coś w życiu zdobył, dzięki emocjom.

Ja zdobyłem przyjaciół…

Towarzyszów, którzy mnie kochali, jak brata.

Wiernych kompanów, którzy jako jedyni byli wobec mnie szczerzy.

Stracić przyjaźń… uczucie niespotykane w czasach, w jakich przyszło mi żyć. Zwłaszcza w miejscu, gdzie ludzie cechują się wiernością, empatią oraz hartem ducha… Jestem sam… ale wiem, że wciąż, tam głęboko, są obok mnie. Oni. Przyjaciele. Popychają mnie dalej, bym nie upadł tam, skąd już nigdy się nie podniosę. Próbują mnie poprowadzić na drugą stroną, tą lepszą stronę. I choć moje serce, moja psyche jeszcze ich nie dopuściły do głosu, mam świadomość, że ktoś mnie poszukuje, pragnie odzyskać. Błądzę. Błądzę z nimi. Dlatego nigdy się nie zgubię.

I choć jestem sam teraz, mam pewność… że w przyszłości będę z nimi.

Dlaczego jednak ranimy ludzi, na którym nam zależy?

Chyba zbyt wcześnie stałem się potworem… jakbym został opętany przez nocną, koszmarną marę, skrywaną głęboko w moim przepełnionym chęcią zemsty sercem, niszczącą mnie od środka. Krzyczę wewnątrz siebie, bo wiem, że potrzebuję pomocy… Jestem uwięziony.

Moja dusza jest niczym klatka.

Czy nie jest dla mnie wciąż za późno?

* * *

Operacja przebiegła zgodnie z moim planem. Co prawda, były nie wielkie komplikacje, związane z utratą krwi, ale udało się doprowadzić Hatake do w miarę stabilnego stanu.

– Wiesz, Tsunade–sama – zagaduję, gdy myjemy ręce z krwi siwowłosego – nie sądziłam, że jedna wzrokowa technika może wykonać takie spustoszenia w ciele człowieka.

– To Sharingan – mruczy pod nosem blondynka – Zawsze tak jest, akurat z tego typu klanowymi zdolnościami. Tylko osoby z danego rodu wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Natomiast my, zwykli ludzie … albo raczej ludzie spoza klanu, możemy się tylko domyślać.

– To było prawdopodobnie genjutsu. – stwierdzam. – Znając styl walki Sasuke… to musiało być genjutsu. I to wyjątkowo okrutne.

– A poparzenia?

– Amaterasu? – odpowiadam pytaniem na pytanie. – To tylko teza, bo równie dobrze mógł on użyć Hōsenka no Jutsu, czy innej techniki Katon.

– Być może. – przytakuje kobieta. – Kto tam tego skurczybyka wie.

Idziemy korytarzem. Wszyscy kłaniają się piątej Hokage, okazując jej w ten sposób szacunek. Widzę po jej twarzy, że ją to irytuje, ale nic nie mówi, po prostu idzie przed siebie. Ja natomiast podążam w zadumie za nią, trzymając w ręku kartę zdrowotną Hatake. Lecz wcale nie myślę o zdrowiu swojego mistrza.

Sasuke.

Nie wiem, dlaczego znowu się tu pokazał. I nie wiem, dlaczego zaatakował mistrza. Co prawda, mnie i Naruto próbował już parę razy zabić, ale my też mieliśmy w takich sytuacjach podobne zamiary względem jego osoby. Natomiast jedno wiem na pewno – muszę się więcej dowiedzieć o jego technikach. Szczególnie o Sharinganie.

Do końca dnia nie otrzymałam żadnych wieści od Naruto. Natomiast okazało się, że Szczyt Pięciu Kage, zorganizowany specjalnie w mojej sprawie, został przełożony na za tydzień, do czasu powrotu mistrza Kakashiego do zdrowia. Ino zaś wyruszyła na misję wraz ze swoją nową drużyną. Swoją drogą przyjęła pod swoje skrzydła trójkę naprawdę zdolnych geninów. Zostałam więc sama w jej wielkim, pustym domu.

Kompletnie sama ze swoimi własnymi myślami.

I mimo, że przez cały dzień broniłam się przed tym zaciekle, do moich myśli ponownie zapukał Uchiha. A ja ponownie, jak idiotka, wpuściłam go do moich snów.

PRZEPRASZAMY, PO PROSTU TRZEBA SIĘ JAKOŚ "ZEBRAĆ DO KUPY" NIEPRAWDAŻ?

Is i Cierpiąca


poniedziałek, 23 września 2013

Wady techniki i elektroniki.


Bardzo was przepraszamy, że rozdział tak długo się nie ukazuje, ale wady techniki i elektroniki nie są naszą sprawką. W skrócie chodzi o to, że Is ma całą notkę na swoim komputerze do którego (o ironio!) musiał zepsuć się zasilacz. Komputer się rozładował i dopóki moja droga przyjaciółka tego w jakiś sposób nie naprawi, rozdziału trzeciego nie będzie. Dodam, że powinna się z tym uporać jeszcze w tym tygodniu, więc prosimy o cierpliwość i wyrozumiałość.
Cierpiąca Samotnia.

 

środa, 3 lipca 2013

UWAGA!!!

UWAGA DO WSZYSTKICH

EKHEM ... otóż, mamy parę spraw do ogarnięcia i wytłumaczenia.


1. Od następnego tygodnia komentarze typu SPAM będą usuwane, żeby nie było OSTRZEGAMY.
2. Do końca wakacji zostanie opublikowany rozdział trzeci. :)
Prosimy o komentowanie bloga ^^

 ISABEL I CIERPIĄCA

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 2


ROZDZIAŁ 2

Po paru tygodniach żmudnej roboty, w końcu, przedstawiamy Wam rozdział drugi! Tylko bardzo prosimy najpierw zapoznać się z regulaminem, a przynajmniej z punktami 3-5 i 9.

Idziemy przez opustoszałe już ulice Konohy. Latarnie dają nikłe ilości światła, a jednak są w stanie oświetlić nam drogę, bowiem w powolnym tempie zmierzamy donikąd. Nasze kroki, z pozoru ciche, rozchodzą się echem po całej wiosce, przynajmniej takie mamy wrażenie. Jakbyśmy my, dwójka zmęczonych po misji rangi S shinobich, byli w stanie swoim leniwym spacerem obudzić ze snu wszystko i wszystkich dookoła.

Swoją drogą, zastanawiam się, która jest godzina? I dlaczego Ichiraku Ramen – budka staruszka, Teuchiego i jego córki, Ayame, która mogłaby być wymarzonym finiszem tej wycieczki dla idącego obok mnie Uzumakiego, jest wciąż otwarta? Przecież w Konoha nie było już żadnych aktywnych dusz, panoszących się bez celu po wiosce. Prócz naszej dwójki – joninki i genina, z których Hokage do dziś jest dumna.

To wszystko mnie przytłacza. Nie wiem, co o tym myśleć. Bo po cholerę mi to całe Kekkei Genkai? Nie potrzebne mi ono – byłam zdecydowanie szczęśliwsza, nie będąc świadomą, iż je posiadam i jestem w stanie obudzić. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że gdy Kage i reszta świata się o nim dowiedzą, zaczną myśleć o mnie, jak o maszynie do zabijania. Jednego gościa powaliłam wzrokiem, skazałam go na śmierć. Nie w taki sposób chcę rozprawiać się z wrogami. Pragnę móc kształcić swoje umiejętności pod okiem Tsunade – tak samo, jak to odbywało się wcześniej… by móc z dnia na dzień czuć się silniejszą niż jestem. To całe dojutsu tylko mi to uniemożliwia.

Naruto od paru godzin stara się przywrócić uśmiech mej twarzy. Przyznam, że robienie z siebie głupka, tylko po to, bym zaczęła się śmiać mi nie pomaga. Doceniam to, naprawdę, ale nie czuję się lepiej. Dobrze, że skończył już z tym, jednakże wiem, że nie odpuści, dopóki nie zastanie mnie szczęśliwej, w jakimś stopniu zadowolonej z życia. Chętnie bym mu już wygarnęła, że to nic nie da – za dużo się na tej jednej misji wydarzyło – ale zbyt dobrze mnie zna. Nawet gdybym chciała skłamać, rozpoznałby to. Wie, kiedy szczerze się uśmiecham, a kiedy z przymusu. Ma to swoje plusy, zarówno jak i minusy.

– Sakura-chan! – woła nagle, ciągnąc mnie za dłoń.

Spoglądam na niego zdziwiona, zastanawiając się, co go wprawiło w takie nagłe ożywienie. Jeszcze chwilę temu szedł cicho, tak jak ja. Jednakże, nie powinnam zapominać, że to był Uzumaki Naruto – popisujący się, nieprzewidywalny, hałaśliwy, numer jeden ninja. O tak, to się w nim nie zmieniło i nie zmienia nadal. Jest dwudziestoletnim shinobim, potencjalnie zalicza się do shinobich rangi S,  w jego żyłach płynie krew Czwartego Hokage i kiedy człowiek myśli, że przyjaciel spoważnieje na dobre, przeżywa lekkie rozczarowanie. Ale cóż poradzić – blondyn, nawet ze swoim niezmieniającym się, znanym wszystkim dookoła charakterkiem wciąż należy do grona moich przyjaciół.

– Co jest, Naruto? – pytam jakby pustym tonem.

Uzumaki uśmiecha się szeroko. Coraz mniej w tej chwili zaczynam ufać temu jego łobuzerskiemu, podstępnemu uśmieszkowi.

– No chodź, Sakura! – mówi zachęcająco blondyn i ciągnie mnie tak, że z dość sporym impetem wpadam w jego ramiona. Na moje szczęście Naruto szybko łapie równowagę i nie kończy się to dla nas upadkiem.

I ja, i chłopak zaczynamy się nagle z tego śmiać. Moją twarz nagle oblewa delikatny, jasnoróżowy rumieniec.

– A widzisz, po tylu godzinach ciężkiej roboty, w końcu mi się udało! – krzyczy podekscytowany. Przyglądam mu się, unosząc brew do góry.

– Ale niby co takiego? – pytam, nie do końca rozumiejąc jego tok myślenia.

– Czy ty to widzisz? – kompletnie ignoruje moje pytanie. – Ty się uśmiechasz, Sakura-chan! Nareszcie się uśmiechasz, i to wszystko dzięki mnie – dopowiada z miną zwycięzcy.

Mój uśmiech natychmiast gaśnie, gdy słyszę te wypowiedziane przez niego słowa. Spoglądam na niego piorunującym wzrokiem, jednakże znów widząc tę jego żywą, radosną twarz nie mogę dłużej trwać w smutku. Uśmiecham się smutno, a Uzumaki obejmuje mnie ramieniem, jak przyjaciółkę.

– Chodź, Sakura-chan…

– Przecież w wiosce nie ma żadnej żywej duszy – uświadamiam mu. – Naprawdę sądzisz, że cokolwiek, prócz Ichiraku, jest jeszcze otwarte?

Uśmiech widniejący na jego twarzy staje się szerszy.

– Rozwesel się, moja droga! – woła przyjaźnie i znów ciągnie mnie za sobą za rękę. – Idziemy na lody!

Moje zielone oczy natychmiast się powiększają ze zdziwienia, a na twarzy maluje się zakłopotanie. Jednakże, jego żywy, pełen radości uśmiech, którym mnie darzy jest taki uroczy… I jak mu tutaj odmówić?

– Na jakie lody? – pytam niepewnie. On tylko uśmiecha się coraz szerzej, wystawiające swoje białe zęby, a jego ręka niespodziewanie pojawia się na moim karku. – Czy ty jesteś pewien, o czym ty, w ogóle, mówisz? O tej porze?

– Tak, o tej porze! Byś znów mi pokazała swój uśmiech, ten teges! – krzyczy rozradowany.

Natychmiast delikatnie przykładam mu swoją dłoń do jego wargi, posyłając mu karcące spojrzenie. On, wbrew pozorom, zaczyna milczeć – widać, mój nagły gest jakoś go zmotywował do ucichnięcia. Subtelnie unoszę kąciki ust w górę, odwiedzając mu się szczerym uśmiechem. O dziwo, nie jest on wymuszony – jakby cały mój smutek, z którym zmagałam się parę minut wcześniej znikł. Ot tak.

– Nie – odpowiadam cicho. – Nie pójdziemy na żadne lody.

Naruto nagle delikatnie odsuwa moją rękę sprzed swojej buzi i ciągnie ją w dół.

– A to dlaczego, ten teges? – oburza się.

– Bo jest już późno. I jestem zmęczona. Byliśmy przecież na misji. W ogóle nie rozumiem, dlaczego ty jeszcze masz energię by krzyczeć? – wyrywam się delikatnie z jego ramion. Blondyn nie stawia się i wypuszcza mnie z ramion, wyraźnie smutniejąc. – Jak ty to robisz?

– Nie wiem. – mówi,  patrząc w ziemię. Wzdycham. Nie chciałam, żeby był przeze mnie smutny. A zazwyczaj to ja go ranię. I to mnie boli. – Ja lubię być szczęśliwy. Lecz gdy ty jesteś smutna, ja nie mogę być szczęśliwy. – wyjaśnia łapiąc moją drobną, zimną dłoń w swoją dużą i silną.

 – Naruto… – szepczę. Zaskoczył mnie takim wyznaniem. Nie codziennie słyszy się takie deklaracje z jego ust. Ponownie patrzymy po sobie. Blondyn znów uśmiecha się i spogląda na mnie z błyskiem w oku. – Co jest?

 Idziemy na lody. – mówi i znów ciągnie mnie w swoją stronę. Nie mam siły mu się opierać więc podążamy dalej pustymi uliczkami miasta, z którym wiążemy całe nasze dotychczasowe życie.

* * *

– Jak to jest, do cholery jasnej, że wszystko dzieje się w Konoha?! Ja tego nie rozumiem! No jak to jest?! – drze się w niebo głosy Deidara machając przy tym rękami na prawo i lewo. Jejku, co za paskudny charakter. Jak zaraz nie przestanie to go uduszę. Uduszę, ale najpierw obetnę mu język, żeby nie móc już słyszeć jego głosu. To była by cudowna cisza. Moje rozmyślania przerywa grzmiący głos Hidana:

 Deidara, do ciężkiej cholery! Zamknął byś w końcu ten paskudny ryj, a nie kłapiesz nim i kłapiesz niczym Tobi!

Wszyscy zwracamy swe „bystre” spojrzenia na chłopaka w pomarańczowej masce, budującego na puszce po oranżadzie wieżę z zapałek. Zawsze rozbrajała mnie ta jego niewinność. Był taki dziecinny. Zupełne przeciwieństwo całego Akatsuki.

 – Zamknąć ryje, bo jak zaraz wstanę do was to się nie pozbieracie.– wrzeszczy Suigetsu.

– Tak? Naprawdę? – zaczął Hidan. – Taki jesteś mocny?

– No żebyś się tylko nie zdziwił. – burczy niebiesko włosy.

– No to chodź tu, gówniarzu – siwowłosy wyciąga swoją kosę.

   Ja pierdole … –  jęczy Karin będąc załamana całą tą zaistniałą sytuacją. Nie dziwię jej się. W większe skupisko idiotów trafić nie mogliśmy, jako drużyna. Organizacja Akatsuki okazuje się bardziej niepoważna niż Konoha, czy Orochimaru.

  Ogarnąć się! – burczy lider z ciemnego kąta Sali, skąd nie jestem w stanie dostrzec jego twarzy. – Jeszcze nie wiecie o co chodzi, a już się drzecie jak opętani.

– Więc o co chodzi? – pyta się Sasori. Wszyscy milkną a lider wzdycha.

– Sasuke i reszta jego drużyny – mówi donośnym głosem – Do siebie. Reszta zostaje.

– No ale czemu kurna? – awanturuje się Karin.

– W tej chwili do siebie! – wydziera się, a my, poza rudą wiemy, że nic nie zdziałamy. Ona jednak wciąż nie daje za wygraną.

– W dupę z wami, mamy prawo … - urywa, gdy łapię ją za nadgarstek.

– Chodź, Karin. – mówię i ciągnę ją za sobą, w stronę drzwi.

– Sasuke-kun – słyszę jej cichy głos przepełniony radością. Przewróciłem oczami, zamykając za nami drzwi. Udaliśmy się w stronę naszego wspólnego pokoju.

Zupełnie nie rozumiałem kobiet. Gdy tylko odezwałem się do nich lub chociażby zerknąłem na nie, to od razu robiły te swoje maślane oczka i choćby nie wiem jak bardzo były wkurzone, to zaraz im przechodzi. Suigetsu uważa, że jestem głupi, bo nie wykorzystuję swojego uroku. Wcale się nie prosiłem o to wszystko. Jak dla mnie, to w ogóle mógłbym taki nie być. Mogłem się wdać w ojca, a nie w matkę.

Kiedyś dziwiłem się, i myślałem że tylko dziewczyny z mojej rodzinnej wioski są na tyle głupie i płytkie, żeby uganiać się za mną. Jak widać, nie tylko one, lecz praktycznie wszystkie są takie głupie.  

* * *

 

 Siedzimy na placu zabaw, gdzie w dzieciństwie bawiliśmy się całymi dniami razem z resztą naszej paczki. Huśtam się na metalowej huśtawce, a obok mnie Naruto pożera niebieskie lody. Przyglądam mu się z zaciekawieniem. Gdy to zauważa wyciąga w moją stronę jednego, prawie nienaruszonego loda z pytaniem:

– Naprawdę nie chcesz go?

– Naprawdę. – chichoczę – Ale ty jedz.

– Głupio mi tak jeść twojego loda. – przyznaje. Wybucham gromkim śmiechem. – Z czego się śmiejesz?

– Z ciebie. – stękam, próbując złapać oddech. Staję naprzeciwko niego, opierając ręce na biodrach. Blondyn ma niezbyt rozumną minę. Najwyraźniej znów nie wie, o co mi chodzi. – Masz poważny problem. – zaczynam, gdy już się uspokajam. – Nie umiesz podejmować decyzji.

– Jakich decyzji?

– Zjeść loda, czy nie? – mówię, a po chwili znów wybucham śmiechem. Z powrotem siadam, tym razem na jego kolanach. Naruto najwyraźniej nie przeszkadza ten czysto „przyjacielski” gest.

- Nie rozumiem, ale grunt, że znów się śmiejesz. – stwierdza i kończy swojego loda, jednocześnie za smakiem zaczynając mojego.

***

Od paru dni w Akatsuki panuje cisza. Lider nie planuje na razie żadnych misji – przynajmniej pod tym względem można odnaleźć w tym miejscu spokój. Wieczne kłótnie Suigetsu i Karin też ucichły. Wszystko jest cholernie niezrozumiałe.

Przyznaję, nie podoba mi się to. Takie zachowanie członków Brzasku w kryjówce jest tak dziwne i niecodzienne, że aż podejrzane. Intryguje mnie, czuję, że Pain próbuje się do czegoś przygotować. Tylko do czego? I dlaczego nie chce powiadomić o tym mnie? Nigdy nie spotkałem go osobiście – jego osoba była dla mnie chodzącą tajemnicą.
 Gdy tylko o nim pomyślałem lub usłyszałem mój umysł spowijała gęsta mgła, przyćmiewająca zdolność logicznego i racjonalnego myślenia. Nawet Deidara wraz z Sasorim i Tobim sprawiają wrażenie opanowanych i przejętych. Czy tylko ja nie wiem, czego dotyczy to całe "milczenie"?

Nawet Jugo podejrzewam o posiadanie jakiś informacji. Jego umiejętność bratania się z fauną i florą naprawdę jest cenna w walce, momentami nawet jestem zmuszony docenić ją bardziej niż zdolności medyczne Karin. Pewnie już dawno wykorzystał swój talent i jest w stanie mi powiedzieć, co planują inni członkowie.
 Jednakże, gdyby się nad tym zastanowić, i tak mało mnie to obchodzi. Cisza w kryjówce mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – jest mym ukojeniem, właśnie na to czekałem. I szczerze powiedziawszy warto było, teraz mam czas… Czas, by nad wszystkim pomyśleć… By przeanalizować konsekwencje wszystkich swych decyzji… Jaki w nich wszystkich był sens?

Od samego początku dążyłem do tego, by zemścić się na mym bracie, Itachim, który wybił cały klan Uchiha. Tylko mnie zostawił przy życiu, obracając w proch wszystko to, co dawało mi siłę do życia. Na ślepo dążyłem do tego, by kiedyś mu dorównać. Przez to wszystko nie dostrzegłem faktów… Prawda umknęła mi sprzed nosa, była niewidoczna… nie wiedziałem, dlaczego, ale nie zauważyłem, jaka sytuacja panowała w mym rodzie… Gdyby mój starszy brat nie zainterweniował, nie wiem, jakby to się skończyło… Zamieszki w Konoha, wewnętrzne konflikty, ciągłe, bezdennie głupie próby wywołania rebelii oraz wzniecenia wymuszonego buntu tylko po to, by znów dojść do władzy… Gdy zostałem sam… poczułem się jakby całe życie ze mnie uleciało… wtedy sobie przypomniałem – nie tylko ja byłem na tym świecie. Problemy u ludzi są niczym pęknięcia w tym wielkim pałacu z przezroczystego szkła, jakim właśnie jest świat. Itachi poświęcił swe życie po to, by mój rodzinny dom wciąż nim pozostał. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy go zabiłem… Chociaż przez osiem lat mojego życia miałem go za wroga, teraz już wiem, że on cały czas był przy mnie. Duchem zawsze o mnie myślał… Dzięki temu, wciąż jest mym wielkim autorytetem… Dlatego nie pozwolę, by Wioska ukryta w liściu nadal istniała, ma zemsta się dopełni… Muszę jedynie zacząć działać, muszę się zrewanżować za śmierć mego brata.

Spoglądam w szarą, kamienną ścianę… Jest dla mnie symbolem mej kilkudniowej monotonni… Przysłuchuję się uważnie… Słyszę, jak krople deszczu wybijają nierówny, upiorny rytm. Czuję, jak woda swobodnie spływa po zewnętrznym zabudowaniu kryjówki Brzasku. Liczę, że ta pustka się skończy, że w końcu będę mógł rozpocząć niedoczekaną realizację mych planów. Chociaż… cisza nie jest zła. Milczenie jest odskoczą tak cudowną, że aż nierealną, toteż takie położenie, będąc na moim miejscu, trzeba wykorzystać.

Nagle, nie wiedzieć czemu, ciało odmawia mi posłuszeństwa i kładę się na zimnej podłodze. Przymykam powieki i biorę wielki haust powietrza. Co widzę? Zielone czubki drzew, porośniętych liśćmi oraz świeżymi pąkami. Niedługo zakwitną drzewa wiśni, nie ma piękniejszego widoku w przyrodzie niż ten. Zauważam także chropowate, wysokie szczyty bladobrązowych gór. Wyglądają tak, jakby nawzajem chciały się prześcignąć w wysokości. Patrzenie na nie zawsze mnie bawiło, a jednocześnie wywierało na mnie podziw, bowiem to właśnie na nich wyryte były twarze wszystkich Hokage… Pierwszy, założyciel wioski… Drugi, jego brat… Trzeci, zwany „Profesorem”, ze względu na liczbę technik, które znał oraz inteligencję, jaką posiadał… Oraz Czwarty, zmarły młodo, ratując wioskę przed atakiem Dziewięcioogoniastego lisa, Kuramy, przed dwudziestoma laty… W oddali dostrzegam jakiś ninja… Nie muszę im się nawet przyglądać, od razu wiem, kim oni są. Zbyt wiele związanych z nimi wspomnień przechowuję w swym momentami niezrozumiałym umyśle.. Rozwydrzony blondyn, którego największym marzeniem oraz aspiracją była posada Hokage, dumnie noszącym ochraniacz z Liściem. Różowowłosa dziewczyna, najinteligentniejsza z mojego roku, która z początku wyznała mi miłość… Teraz szkoli się pod okiem Piątej, na medyczną kunoichi… I oczywiście, mój sensei… Szarowłosy człowiek w masce, wiecznie spóźniony, błądzący na swych drogach życia… Kopiujący ninja… To wszystko jest synonimem jednego słowa. Dom.

Dom, z którego dobrowolnie uciekłem, by pomścić najpierw rodzinę, teraz Itachiego.

Czy tęsknię? Wciąż nie potrafię szczerze sobie odpowiedzieć na to pytanie. Może kiedyś wydarzy się coś, dzięki czemu będę pewny, co tak naprawdę łączy mnie z wioską. Na razie czuję jedynie obrzydzenie… Nie pozwolę, by śmierć brata poszła na marne…

Lubię myśleć. Refleksje są odprężające… Szkoda, że nie mogą trwać wiecznie, bowiem głos Suigetsu najwidoczniej musi przekazać mi coś, co przerwie milczenie w kryjówce.

– Sasuke… Lider przemówił…

Miałem rację. Milczenie ustało.

 

*           *           *

 

Naruto odprowadza mnie pod same drzwi. Przez całą drogę tutaj śmialiśmy się tak głośno, że senni mieszkańcy Konoha wyglądali przez okna na nas i spoglądali ku nam srogo. Gdyby moi rodzice o tym wiedzieli, na pewno byłaby awantura. Oczywiście, o niczym się nie dowiedzą. Zabawne. Miałam już ponad dwadzieścia lat, a nadal mieszkałam z rodzicami. Może dlatego, że było mi tak łatwiej? A może dlatego, że chciałam MU (wszyscy wiemy, że chodzi o Sasuke ^_^) udowodnić, że będę szczęśliwa ze swoją rodziną?

Blondyn żegna mnie ciepłym uśmiechem, który odwzajemniam. Umawiamy się na jedenastą, następnego dnia. Będziemy szukać Kakashi’ego, żeby porozmawiać z nim o mojej obecnej sytuacji. Może on mi coś doradzi.

Wchodzę do domu. Jak zwykle zdejmuję buty i patrzę na wspólne zdjęcie moje i rodziców. Wchodzę na stopień i staram się jak najciszej wejść po schodach do swojego pokoju. Gdy mijam kuchnię, nagle zapala się światło i słyszę:

– Czy ty wiesz, która do cholery jasnej jest godzina?!

– Dlaczego jeszcze nie śpisz, mamo? – pytam i krzywię się paskudnie, gdy widzę jak siedzi przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Jest w szlafroku i ma posępną, groźną minę. Pewnie czeka na mnie całą noc. Zerkam niemal nie widocznie na zegar. Jest piąta rano. Fajnie. Znając ją, to pewnie cały ten czas myślała nad tym, co by zrobić żeby mnie ukarać. Ostatnio to jej ulubione zajęcie.

Nienawidzę jej za ten rygor. Wszyscy mi zawsze mówią, że to dlatego, że się o mnie martwi, ale ja sądzę, że to przez jej zazdrość. Zazdrości mi tego, że tak wiele osiągnęłam w swoim życiu.

 – O to samo mogłabym zapytać ciebie. – warczy zakładając nogę na nogę. Pomiędzy nami zapada grobowa cisza. Mija dłuższa chwila, nim odpowiadam jej:

– Jestem dorosła, mamo. Mogę wracać o której chcę.

– Czyżby?

– Tak. Mam dwadzieścia lat, jestem w ANBU, gdzie radzę sobie całkiem dobrze. Nie jestem już dzieckiem. Nie musisz mnie kontrolować.

– Wątpię. I panuj nad sobą. – Ostrzega mnie matka, biorąc łyka ze swojego kubka. Ja mam panować nad sobą? Chyba ona.

– Odwal się. – warczę patrząc prosto w jej zielone oczy, takie same jak moje własne. Mam jej po dziurki w nosie. Niech chociaż raz wie, że to ona robi źle, nie ja.

– Czy ty się przypadkiem nie zapominasz? Mówisz do własnej matki!

– No to co z tego? – wrzeszczę. – Nie mam powodu do tego, żeby cię szanować. Nie jesteś moją matką! Mama się troszczy i opiekuje. Chwali swoje dziecko i jest zawsze z niego dumna, nie ważne co by zrobiło! Ty takie nie jesteś! Nie ważne co bym zrobiła, zawsze jest źle, bo ty zrobiłabyś to inaczej. Wyśmiewasz mnie przy wszystkich! Dlaczego inni mogą mieć normalnych rodziców, a ja nie?

To zdanie wywołuje lawinę przekleństw i gwałtownych ruchów. Widząc, że matka wstaje, w ostatnim odruchu próbuję wbiec na schody i schować się u siebie, ale drogę zagradza mi potężne ciało mojego ojca. Kładzie mi swoją wielką dłoń na ramieniu. Strząsam ją gwałtownie.

– Sakura. – mówi cicho, jakby z bólem. Nie podnoszę wzroku, tylko wbijam go w swoje stopy. – Była u nas Hokage. Powiedziała co się stało na misji.

– No i co z tego? – zaciskam pięści. – To moja sprawa.

– Co z tego? – wybucha mama. – Wiesz co to znaczy? Całe miasto będzie nas wytykać palcami. Ja nadal nie rozumiem tego – tu akurat zwraca się do ojca – dlaczego spotkało to naszą rodzinę, a nie tą z Amegakure Przecież Rei lub Take mieli dużo, dużo mniej szczęścia niż ona. Czemu więc trafiło na nią?! – wskazuje na mnie palcem. Nie rozumiem co się dzieje. – Daliśmy ci wszystko. Wszystko, żebyś była szczęśliwa. I co za to mamy? Przeklęte dziecko!

W mojej głowie krąży jedno pytanie: „Jakie przeklęte dziecko?” Nie otrzymuję jednak na to odpowiedzi. A mama nadal jęczy:

– Ciekawe, co teraz z tobą zrobimy? Nie możesz tu zostać!

– Dlaczego? – pytam.

Dlaczego? – powtarza po mnie. – Dlatego, że w tym domu nie ma miejsca dla przeklętych. Pakuj się, od dzisiaj nie ma już dla ciebie miejsca w moim domu. Wynoś się!

Nawet nie zwracam uwagi, gdy moje gorzkie łzy skapują na pakowane ciuchy. Nie mam już siły na szlochanie, tym bardziej na kłócenie się z nimi. Zastanawiam się, gdzie pójść? Do Naruto – myślę w pierwszym odruchu. Na pewno by mnie przyjął i to bez zastanowienia. Lecz czy chcę go martwić? Raczej nie. Niech żyje sobie w błogiej nieświadomości. Powiem mu jutro. Na spokojnie. Bez łez. Wybieram więc dom swojej oddanej przyjaciółki, Ino. Jest bliżej.

 

*       *       *

 

Gdy wychodzę, nie oglądam się na nich. Już nie płaczę. Nie mam pojęcia, o co im chodzi? Nie sądziłam, że to co mi się dzisiaj przytrafiło będzie aż tak złe w ich mniemaniu! Co prawda, zawsze chciałam poczuć, że już nigdy nie będę musiała ich słuchać, lecz teraz, będąc już na zewnątrz, czuję ogromny ból gdzieś w głębi mnie. To uczucie rozrywa tą silniejszą część mnie, skrytą wewnątrz mojego ciała i sprawia, że znów staję się bezbronna. Na powrót bez poczucia bezpieczeństwa. Znów zlękniona przed światem.

Nagle tak wesołe ulice, jeszcze z przed zaledwie dwudziestu minut, wydają mi się teraz straszne. Ziejące pustką. No właśnie. Bezlitośnie puste. Wlokę się niepośpiesznie, jak najbliżej latarni i domów, gdzie pierwsi domownicy witają nowy dzień.  Już świta, lecz uliczne latarnie jeszcze rozświetlają ostatnie oznaki nocy.

Docieram na miejsce. Dom Ino, z potężnego klanu Yamanaka. Wiedziałam, że nigdy nie będę mogła się z nią równać. Nie w wyglądzie, czy inteligencji i innych pierdołach, tylko w zdolnościach. No bo co ja mam za zdolności ninja, przy jej klanowych technikach?  Moja rodzina niezbyt silnych ninja, przy jednym z klanów Konohy. Niedorzeczność. Równie dobrze mogłabym w ogóle nie być ninja, tylko zwykłą dziewczyną. Tak było by chyba najlepiej dla mnie.

Pukam nieśmiało, lecz na tyle głośno by, jak sądzę, ktoś mnie usłyszał. Czekam w ciszy. Wiatr lekko rozwiewa moje włosy. Nieznośne kosmyki smagają mi twarz, przypominając to, że kiedyś byłam zmuszona je obciąć.

Las Śmierci.

Team 7.

Naruto.

Sasuke.

Wioska Dźwięku.

Dziewczyna z kunai’em imieniem Kim.

Krew i walka.

Walka o nich.

O moich przyjaciół.

O własne życie.

I jeszcze to przeklęte zdanie „Sakura rozkwita”.

– Sakura, co tu robisz? – słyszę głos zaspanej blondynki. Wyrywa mnie ze świata okropnych wspomnień. Zauważam w jej oczach moje puste spojrzenie lustrujące jej twarz i zapuchnięte od płaczu powieki. – Co się stało?

– Ino… - zaczynam, ale urywam, rzucając się w jej ramiona. Wybucham. Nie mogę już dłużej nosić tego spokoju. Blondynka nie opiera się, tylko przyciąga mnie do siebie. Nie domaga się więcej tłumaczeń. Prowadzi mnie ostrożnie przed kominek w jej salonie. Sadza przy ogniu i trwamy tak, dopóki moje spazmy szlochu na przemian z gorzkimi łzami nie ustaną. Gdy tak się dzieje wstaje, choć ja niechętnie puszczam jej bluzkę.

– Idę zaparzyć herbaty. Poczekaj chwilkę, dobra? – pyta i czeka na odpowiedź.

Ale ja nic jej nie odpowiadam. Po prostu tępo wpatruję się w ogień.

Odchodzi.

A ja myślę. Myślę o tym co było. Łącze fakty, by znów mój świat mógł się poukładać w logiczną całość.

Szepczę:

Jestem Sakura Haruno. Mam dwadzieścia lat i moje urodziny są dwudziestego ósmego marca. Jestem w ANBU. Moimi nauczycielami byli Kakashi Hatake i Piąta Hokage, Tsunade. Mam przyjaciół. Naruto Uzumakiego oraz Ino Yamanakę. – urywam, przypominając sobie bruneta.  

Jest jeszcze Sasuke Uchiha, ale jego tak naprawdę nie ma. Uciekł. Zostawił mnie. – Poczułam obecność Ino za swoimi plecami. Mimo to kontynuowałam. – Pokłóciłam się z rodzicami. Wyrzucili mnie. Nie mam już rodziny. Nie mam domu. – milczę i spoglądam prosto w oczy Ino. Jest zmieszana, zapewne tym, co słyszy. Dodaję jeszcze głośniejszym tonem – Ale żyję.

Teraz wiem na czym stoję. Już spokojna. Znam swoje życie. Brutalnie szczere. Ale tylko ja znam je pod taką postacią. Ino wyobrażała sobie je pewnie inaczej, a teraz słyszy jego prawdziwą historię.

– Wyrzucili? – powtarza po mnie.

– Tak – mówię szczerze.

– Jako to się stało? – pyta znów siadając obok mnie i pozwalając mi się do niej przytulić. Po chwili namysłu zaczynam opowiadać jej wszystko, zaczynając od wczorajszej misji.

 

*           *         *

 

Gdy Hozuki wymawiał te słowa, myślałem, że przyjdzie nam zrobić coś poważnego. Tymczasem, Pain wysłał nas jedynie na przeszpiegi w Konoha. Musieliśmy się tłuc po lasach, by dojść do mej byłej wioski, podczas gdy reszta Akatsuki została. Jedno jest pewne – cisza na pewno już się skończyła, co udowodniła kłótnia Tobiego oraz Deidary.

            – Sasuke… Co dokładnie powiedział lider o tym zadaniu? – pyta mnie Juugo, gdy nagle, na jego dłoni siada drobny ptaszek.

Nie chcę tak naprawdę wiedzieć. O tym, co on oznajmił, uświadomił mnie Madara. Pain jedynie dał nam misję. Zresztą, nawet on pozostaje dyskretny – nie jest już tak samo wylewny, jak tego dnia, w którym to odebrałem życie Itachiemu.

– Nie mam pojęcia – mówię chłodnym, cichym tonem. – Mamy jedynie obeznać się z sytuacją, jaka obecnie panuje w Konohagakure.

– Śledząc ich? – wiem, iż jest to pytanie retoryczne, a mimo to kiwam głową.

Spoglądam się wokół siebie. Czarny płaszcz ze szkarłatnymi chmurami Brzasku zdobi me ciało. Przyznaję, dobrze się w nim czuję. Powiew wiatru porywa w tan moje hebanowe, drżące kosmyki włosów. Krucze tęczówki w jednej chwili zlewają się z karmazynową barwą Sharingana, a oczy natychmiast lustrują otaczający mnie teren.

– Karin, ktoś na śledzi? – zadaję stanowcze pytanie czerwownowłosej.

Dziewczyna wydaje się być zdezorientowana, gdy patrzę na nią spode łba zimny wzorkiem. Najwyraźniej musiała nad czymś intensywnie myśleć, skoro nie zdała sobie sprawy, że do niej mówię. Potrząsa głową tak, jakby chciała się rozbudzić i poprawia swe okulary na nosie palcem wskazującym.

Dobrze, że nie muszę ponawiać pytania.

– Już sprawdzam, Sasuke – odpowiada.

Przymyka powieki i skupia się na obcych chakrach, które mogą nas śledzić. Cieszę się, że czekanie nie trwa długo, gdyż możemy kontynuować misję. Karin otwiera swe oczy tak, jakby znienacka zbudziła się z transu i oddycha spokojnie.

– Nie ma nikogo – mówi. – Żadnej żywej duszy na horyzoncie.

– I bardzo dobrze, możemy… – zaczynam, ale Suigetsu mi przerywa.

– No, ja się nie dziwię, że nikt nas nie śledzi – burka pod nosem. – Jak się ma w załodze taką wiedźmę, jak Karin, to od razu ludzie uciekają, nawet nie potrzeba walki…

Czerwonooka zaciska pięści i przygryza wargę. Żyła na jej czole niebezpiecznie pulsuje. Łapie Hozukiego za fraki i zaczyna trząść nim, jak zabawką.

– Odszczekaj to, idioto! – drze się.

Juugo natychmiast rozdziela dziewczynę i białowłosego. Chłopak wybucha donośnym śmiechem, podczas gdy na jej twarzy pojawia się nieukryta chęć mordu.

– Przestańcie – mówię.

Dalej już idziemy w milczeniu. Bardzo się cieszę z tego faktu. Mój czas na myśli znów powraca… Ignoruję fakt, iż jestem w obecności Taki, po prostu… odpływam.

 

*          *         *

Po skończonej historii jeszcze długo siedzimy w milczeniu, wypijając przy okazji trzy kubki herbaty. W między czasie zdaję sobie sprawę, jak wiele Ino znaczy dla mnie.

 Jest zawsze. I chociaż nie mamy za wielu wspólnych tematów, zainteresowań czy poglądów, to świetnie czujemy się w swoim towarzystwie. Nie przeszkadza nam nawet fakt, że obie kochamy tego samego mężczyznę. Już wyrosłyśmy z tych wszystkich kłótni, bo zrozumiałyśmy, że on i tak żadnej z nas nie wybierze. Mało prawdopodobne było w ogóle to, że Sasuke kiedykolwiek wróci do Konohy.

Gdy jemy wspólnie śniadanie złożone z dietetycznych jogurtów i płatków, bo tylko to blondynka posiada u siebie w kuchni przypominam sobie, że przecież umówiłam się z Naruto. Mieliśmy wspólnie poszukać Kakashi’ego i obgadać z nim całą sytuację.

Biorę prysznic, z którym długo zwlekałam i zakładam czyste ciuchy. Zasłaniają one siniaki z misji, więc jest w nich jeden plus. No bo kto normalny zakłada czarną bluzkę, w dodatku na długi rękaw na początku lipca? Obiecuję Ino, że wrócę choćby nie wiem co. Przecież i tak nie mam gdzie wrócić. Od dzisiaj mieszkam z przyjaciółką.
 W pośpiechu wybiegam z domu.

 

*          *        *

 

Zaraz ujrzę mój dawny dom. I wciąż nie wiem – tęsknię? Opuściłem go z własnej woli, wiedziałem na co się decyduję… A mimo to czuję, iż każda twarz, jaką tam napotkam przywróci dawne, głęboko zakopane wspomnienia. W końcu, pomijając utratę rodziny oraz zemstę, która była i wciąż jest mym celem, jedyną ambicją, dzięki której poznam swe spełnienie, nadarzyło się w Konoha… Akty wierności, poświęcenia, żartobliwe, a jednocześnie poniżej mojego ówczesnego poziomu sytuacje i wydarzenia… Tego nie dało się ot tak wymazać z pamięci… Wprawdzie, nie myślałem o tym na co dzień, byłem zajęty czymś zupełnie innym, jednakże… takie odetchnięcie, urwanie się od rzeczywistości, w jakiej żyłem i jaka mnie otaczała pomaga… Ale… czy naprawdę doskwiera mi brak domu, twarzy rówieśników oraz reszty nauczycieli? Nie byłem pewien tego, co naprawdę czuję.

– Sasuke – ciepła barwa głosu Juugo natychmiast przerywa mi moje rozmyślania.

Wzdycham cicho. Naprawdę, raz nie mogłem skończyć?

– Słucham – odpowiadam spokojny i opanowany.

Rudowłosy wskazuje dłonią horyzont, rozciągający się naprzeciwko niego. Od razu go poznaję. Ta fauna, ta flora, ten zapach… Te drzewa, tworzące znane mi ścieżki, to powietrze, tętniące życiem… Już wiem. Biorę wielki hust życiodajnego tlenu i przymykam oczy. Tęczówki znów wracają do swego dawnego, kruczego koloru.

– Konoha… – szepczę cicho.

– NARESZCIE DOTARLIŚMY! – drze się Karin.

Juugo przykłada palec do buzi, a ptaszek, spoczywający na jego dłoni natychmiast odlatuje.

– Kobieto, opanuj hormony – komentuje Suigetsu, za co czerwonowłosa jest mu gotowa sprzedać porządny oraz bolesny cios pięścią w policzek. Na szczęście, odwracam się i wpatruję się na nią, marszcząc brwi. Tylko to ją powstrzymuje od zamachu na Hozukiego.

Zresztą, chłopakowi i tak nic by się nie stało. Od zawsze on i Karin pożerają się i kłócą, w mych oczach są oni personifikacją ognia oraz wody. Tylko w tym przypadku ciecz nie hamuje rozrastania się płomienia, a wręcz przeciwnie – wznieca go jeszcze bardziej.

Postanawiam jednakże zapomnieć o tej dwójce. Przyglądam się jasnemu, błękitnemu niebu i nagle dostrzegam Górę Hokage.

Nie sądziłem, że wrócę tutaj bez swych zamiarów.

 

Infiltracja poszła niczym z płatka. Jednakże, opuściłem swą drużynę, by sam przenikać w informacje, jakie rządziły dzisiejszą Konohą. Nie chciałem się z nimi użerać. Nie w takim miejscu. Tak naprawdę wiem, że poszło mi najszybciej z całej czwórki. Przecież się tu wychowałem i, jak się okazało, starych przyzwyczajeń się nie zapomina. Nie bardzo mnie to teraz cieszy, bowiem to oznacza koniec misji… Właśnie… Czyżbym odnalazł odpowiedź? Nie jestem pewien…  Wszystko się na świecie zmienia – raz coś jest, istnieje obok nas, wiemy, że możemy na to liczyć. Potem… wszystko może się zdarzyć i tego nie ma. Znika.

            Nagle dopada mnie dziwne uczucie… Chłód wiatru opatula niebezpiecznie moje ciało, me ciemne kosmyki zaczynają drżeć. Drzewa szeleszczą niepokojąco, jakby zwiastowały bój. Ja zaś czuję kogoś, jednocześnie mi wrogiego i bliskiego… Nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, kto mnie zauważył. Dość głupi popełniłem błąd, rozmyślając i spacerując po miejscu, w którym niczego dobrego już nie odnajdę. Wzdycham głęboko, na moich plecach spoczywa jego wzrok. Przesuwa ochraniacz Konohy i dosięga jednego ze swych kunaiów. Tak… Właśnie wyzywa mnie na pojedynek, sugeruje mi walkę, której nie mogę mu odmówić. Odwracam się powolutku i przymykam powieki. Tęczówki natychmiast, jak na me wezwanie, zmieniają swoją barwę. Otwieram oczy, przyodziane w Mangekyou Sharingana. Widzę go. Mojego dawnego mistrza, syna Białego Kła Konohy, ucznia Czwartego. Hatake Kakashi.

 

 

*           *         *

 

Szukamy go wszędzie. I nic. Zapadł się pod ziemię. Postanawiamy skierować kroki w stronę lasu. Może tam go znajdziemy? Ukrytego pośród tętniącej życiem zieleni. We własnym świecie. Rozmyślającego.

Naruto udaje, że nie widzi zapuchniętych oczu i wyczerpania na mojej twarzy. Nie zadaje pytań. To dobrze. Nie chce mu na razie o niczym mówić. Skaczemy po drzewach na zmianę z chodzeniem po miękkiej trawie. Nie męczymy się zbytnio. Lecz nagle coś nas uderza. Słyszymy walkę.

– Sakura. – mówi Naruto, a ja wiem, o co mu chodzi.

Skupiam się. Dzięki świetnej kontroli chakry z czasem, nauczyłam się odróżniać ją od energii otoczenia. Nie było to zbyt dokładne, ale potrafiłam określić, z jakiego miejsca ona pochodzi.

– Wschód. – rzucam pośpiesznie. – Jakieś trzysta metrów.

Blondyn kiwa głową i rusza za mną.

 

*          *           *

 

Atmosfera, panująca pomiędzy nami jest dość napięta, jednakże nie daję tego po sobie poznać. Patrzę na niego zobojętniałym, a jednocześnie zimnym wzorkiem. Na razie nie zamierzam łapać go w genjutsu – zmarnowałbym jedynie cenną chakrę. On też nie ma w planach ataku, przynajmniej na razie. Wzdycha cicho, a jego klatka piersiowa unosi się równomiernie. Chcę przemówić. Nie będę mu przerywać.

– Sasuke… Tyle lat się nie wiedzieliśmy – mówi szarowłosy.

Mrugam powiekami. Na razie nie odpowiadam.

– Co cię tu sprowadza?  – pyta.

Wzdycham cicho i patrzę mu prosto w oczy. To jeszcze nie jest ma technika iluzji, jednakże chce mu dobitnie wyznać, że nie wrócę. Już nigdy. A jeśli… to tylko po to, by zniszczyć tą tętniącą życiem wioskę.

– O ile dobrze się orientuję, sprawy Akatsuki nie powinny obchodzić kogoś, kto do nas nie należy – odpowiadam, ale nagle przy mnie znajduje się Kakashi.

Hatake walczy swoim kunaiem, podczas gdy ja robię gwałtowne kroki w tył, by kupić trochę czasu i wyjąć spod płaszcza Brzasku swą katanę. Udaje mi się i natychmiast zatrzymuję broń szarowłosego. Ten zaś zaczyna atakować mnie od dołu – przykuca, robiąc odwrót o 360 stopni i kieruje ostrze w stronę mych nóg. Jego celem jest udo – chce mnie zranić w takie miejsce, gdzie mogę stracić dużo krwi. Nie należy w końcu do głupich ludzi. Robię unik, podskakując do góry i zamachuję się na ramię senseia. On zaś schyla się, jednocześnie kładąc się na plecy. Teraz moja kolej, myślę w duchu. Jednakże, Kakashi też ma asy w rękawie. Jednego z nich postanawia właśnie teraz wykorzystać.

– Kuchiyose No Jutsu[1]! – krzyczy.

Nagle, jakby spod ziemi, pojawiają się psy mistrza. Nie jestem ich w stanie policzyć, nie mogę się teraz nad tym zastanawiać. Odbijam się od pobliskiego drzewa i znajduję się na gałęzi. Z niesamowitą prędkością składam pieczęcie, podczas gdy Hatake się podnosi.

– Katon: Goryuka No Jutsu[2]!

Dmucham przez obręcz, stworzoną z własnych palców u prawej dłoni i mój oddech zmienia się w jedną, wielką, żarzącą się kulę ognia. Mojemu przeciwnikowi udaje się uciec przed mym atakiem, jednakże ja nie odpuszczam. Próbuję jeszcze raz, tym razem moja technika ma większy zasięg. Jednakże, nie jestem w stanie już go dosiężność.

Kakashi również rozpoczyna składać swe dłonie w różne znaki. Wiem, co planuje zrobić. Chidori… jutsu, którego on sam mnie nauczył. Kiedy już myślę, iż powinien zaatakować, on… wciąż stoi. Spogląda na mnie rozczarowanym i jedynie niezrozumiałym wzrokiem.

– Sasuke… – zaczyna. – Dlaczego… dlaczego to robisz?

Nie zważam na jego pytanie i rozpoczynam swą technikę.

– Chidori Nagashi[3]!

Staję, cały w błękitnych, bijących nieprzyjemnie po oczach błyskawicach. Natychmiast znajduję się obok Hatake i zaczynam wojować swym ostrzem. Wprawdzie jego Chidori niebezpiecznie na mnie czyha, jednakże nie przejmuję się tym. Jego prawa dłoń, opatulona wyładowaniami elektrycznymi zamachuje się na mnie, jednakże unikam jej. Ręka mistrza ląduje na ziemi, powodując nagły wstrząs oraz wewnętrzne, jak i zewnętrzne pęknięcie naszego pola bitwy. Wykorzystuję jego błąd. Moje ostrze natychmiast rozdziera jego czarny rękaw i przeszywa ciało. Wyciągam katanę po paru sekundach i widzę, że osiągnąłem swój efekt – zraniłem go w ramię. Strużka krwi sączyła się z rany jeszcze kilka chwil, zanim Kakahi zatamował ją swą dłonią. Jakby kompletnie zapomniał o bólu. Nie krzywił się, nie wzdrygał się… Po prostu sapał ociężale i próbował odzyskać oddech.

– Bo mam cel w życiu – mówię poważnym, obojętnym tonem.  – Aspirację, do której dążę…

Nagle, przymknąłem prawe oko ręką. Skupiłem całą moc Mangekyou Sharingana na lewym, by zaszczycić senseia jedną z mych najmocniejszych technik… Płomienie, które nigdy nie gasną… Moc od Itachiego.

– Amaterasu! – krzyczę.

Nagle, wokół niego pojawia się ciemny, niebezpieczny ogień, zataczający ogromny krąg. Żar powoli się rozprzestrzenia – tym samym, daję jeszcze szarowłosemu szansę na ucieczkę. Jednakże, on rozgląda się wokół, jakby cała ta sytuacja wywołała u niego niespodziewany szok oraz dezorientację. Z trudem umyka płomieniom. Jeszcze jedna sekunda i byłoby już po  nim.

Kopiujący ninja składa powoli pieczęci, ignorując niezatamowaną ranę. Krople krwi zaczęły sączyć się po trawie.

– Nie powinieneś mnie o to pytać, skoro dobrze wiesz – mówię wprost.

Zanim ten skończy swą technikę, ja natychmiast łapie go w genjutsu. Widzę, jak Hatake zwija się z bólu. Z jego ust wydobywają się głębokie sapania oraz niekiedy pojedyncze krzyki. Zapewne, ma iluzja jest bolesna. Łapie się za głowę, klęcząc na ziemi i oddycha ociężale, próbując załapać trochę tchu. I tak to nic nie da – moje jutsu jest zbyt silne.

Mija tak kilkanaście sekund, choć jestem pewien, iż dla Kakashiego te męczarnie trwają wieczność. W końcu, mu odpuszczam – przecież niegdyś był mym mistrzem, nie mam zamiaru go zabijać. Znów podwoiliby lub potroili oddziały poszukiwawcze. Nie chcę tego.

– Naucz się nie pytać o coś, co już jest oczywiste – odpowiadam i zamierzam odejść w swoją stronę, gdy nagle… słyszę ich…

 

*            *          *

 

Wpadamy na łąkę. Chcieliśmy zrobić to bezgłośnie, ale gdy wyczuliśmy zapach Kakashi’ego to pędem puściliśmy się przed siebie, nie zwracając uwagi na nic. Pomoc nauczycielowi – to nasz cel. Nic innego nie liczy się w takim momencie, jak tylko życie naszego mentora.

Pierwsze co widzimy? Kakashi leży w nienaturalnej pozycji. Na ziemi. W kałuży krwi. Jest wyczerpany. Nawet stąd słyszę jego sapanie.

– Kakashi-sensei! – wydziera się Naruto, za co mam ochotę mu przywalić. Mógł tym spłoszyć sprawcę cierpienia mistrza. Jednak nic nie robię. Trudno mu się dziwić. Mnie też rozrywa ból. Mimo to rozglądam się wokół, szukając wroga. Czuję jego zapach. Silny. Na pewno jest gdzieś w pobliżu. I widzę go.

Czerwone chmury, powiewające na wietrze. Ta chakra. Zapach.

– Sasuke – szepczę. – Naruto, to Sasuke. – wskazuję na bruneta, ale Uzumaki mnie nie słyszy. Jest zbyt zaaferowany stanem sensei’a. Patrzę jeszcze raz w stronę Uchihy. On zaś znika wśród gęstej roślinności, chociaż jestem niemal pewna, że mnie słyszał.

Zostaję wyrwana z szoku przez Naruto. Ciągnie mnie do mistrza i chyba chce, żebym mu pomogła lub chociaż trochę podleczyła. Z szeroko otwartymi oczami podchodzę do siwowłosego. Trzęsą mi się ręce. Oddech przyśpiesza. Kolana się chwieją i nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie kontroluję ciała. Znowu. Mimowolnie padam ciężko na kolana, tuż przy Kakashim. Składam ręce nad jego ranami i koncentruję chakrę w dłoniach. Chcę się skupić, ale nie potrafię.

On tu był. To On to zrobił. Sasuke zranił mistrza.

W skutek tego zaczynam się kołysać nerwowo, a z moich ust niekontrolowanym potokiem wydobywają się przekleństwa. Nie pod adresem Uchihy. Po prostu. Bo muszę.

 

*            *           *

 

Ich nierówne, szybkie kroki, przemierzanie przez lasy, ich głosy…

– Kakashi–sensei! – w oddali słychać głos tego blondyna, będącego mym najlepszym przyjacielem. Jinchuuriki Kyubiego… Uzumaki Naruto.

– Cholera – szepczę cicho. Jestem pewien, że mistrz to słyszał.

Mimo to, idę nadal. Nie zamierzam się zatrzymywać… ale… także nie zamierzam odchodzić. Kryję się w pobliskich krzewach, spoglądając na całą tą sytuację. Jestem niemal pewien, iż szaro włosy nie zna mojego obecnego położenia.

Gdy na naszym polu bitwy pojawiają się moi kompani z drużyny, nie wiem, co czuję. Z jednej strony – nie jest mi żal, że ich opuściłem. Z nimi nie rozwinąłbym się tak, jak teraz. Jednakże… w duszy czuję lekkie ukłucie. W końcu, Naruto przerósł Sakurę, zmężniał… wydoroślał nie tylko na twarzy, ale także we wnętrzu – to widać w jego oczach. Zaś Haruno… nie przypomina już tej samej dziewczyny, którą ostatni raz widziałem. Została joninem… jej różowe włosy, falujące spokojnie na wietrze znów urosły… Oboje przynależą do ANBU Konohagakure… Kąciki mych ust unoszą się nagle do góry, odmawiając mi posłuszeństwa. Nie chcę się uśmiechać, nie teraz. Mimo to, nie potrafię. Ich widok sprawia, że już wiem… odnalazłem odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania…

Rozstanie z domem to tak naprawdę jedna z najtrudniejszych decyzji, jaką każdy z nas musi podjąć. Dziecko, posiadające swoje cztery kąty może dorosnąć, może stać się złym człowiekiem, może porzucić całe swoje dotychczasowe życie i rozpocząć nowe… Świat ciągle się zmienia, nic tak naprawdę nie trwa wiecznie… ale będąc pod swoim dachem zawsze będzie tym samym dzieckiem. Ta natura budzi się w nim, gdy znów poczuje ciepło, bijące od jego własnego domu…

Nie, nie żałuję tego, że się zmieniłem. Los Konohy tak naprawdę jest mi obojętny… Mimo to… wiem, że Itachi kochał tą wioskę. Też ją kochałem… Dlatego… wiem, że to zawsze będzie mój dom. Jestem pewien, że nawet jeśli czas sam obróci ją w proch, nadal będę potrafił odnaleźć miejsce, gdzie mieszkałem… gdzie się uczyłem… gdzie spotkałem swoich najlepszych przyjaciół…

 
Is i Cierpiąca




[1] Technika przywołania
[2] Uwolnienie Ognia: Technika Wielkiej Kuli Ognistej
[3] http://pl.naruto.wikia.com/wiki/Chidori_Nagashi