ROZDZIAŁ 2
Po
paru tygodniach żmudnej roboty, w końcu, przedstawiamy Wam rozdział drugi!
Tylko bardzo prosimy najpierw zapoznać się z regulaminem, a przynajmniej z
punktami 3-5 i 9.
Idziemy przez opustoszałe już ulice
Konohy. Latarnie dają nikłe ilości światła, a jednak są w stanie oświetlić nam
drogę, bowiem w powolnym tempie zmierzamy donikąd. Nasze kroki, z pozoru ciche,
rozchodzą się echem po całej wiosce, przynajmniej takie mamy wrażenie. Jakbyśmy
my, dwójka zmęczonych po misji rangi S shinobich, byli w stanie swoim leniwym
spacerem obudzić ze snu wszystko i wszystkich dookoła.
Swoją
drogą, zastanawiam się, która jest godzina? I dlaczego Ichiraku Ramen – budka
staruszka, Teuchiego i jego córki, Ayame, która mogłaby być wymarzonym finiszem
tej wycieczki dla idącego obok mnie Uzumakiego, jest wciąż otwarta? Przecież w
Konoha nie było już żadnych aktywnych dusz, panoszących się bez celu po wiosce.
Prócz naszej dwójki – joninki i genina, z których Hokage do dziś jest dumna.
To
wszystko mnie przytłacza. Nie wiem, co o tym myśleć. Bo po cholerę mi to całe
Kekkei Genkai? Nie potrzebne mi ono – byłam zdecydowanie szczęśliwsza, nie
będąc świadomą, iż je posiadam i jestem w stanie obudzić. Najgorsze w tym
wszystkim jest chyba to, że gdy Kage i reszta świata się o nim dowiedzą, zaczną
myśleć o mnie, jak o maszynie do zabijania. Jednego gościa powaliłam wzrokiem,
skazałam go na śmierć. Nie w taki sposób chcę rozprawiać się z wrogami. Pragnę
móc kształcić swoje umiejętności pod okiem Tsunade – tak samo, jak to odbywało
się wcześniej… by móc z dnia na dzień czuć się silniejszą niż jestem. To całe
dojutsu tylko mi to uniemożliwia.
Naruto od paru
godzin stara się przywrócić uśmiech mej twarzy. Przyznam, że robienie z siebie
głupka, tylko po to, bym zaczęła się śmiać mi nie pomaga. Doceniam to,
naprawdę, ale nie czuję się lepiej. Dobrze, że skończył już z tym, jednakże
wiem, że nie odpuści, dopóki nie zastanie mnie szczęśliwej, w jakimś stopniu
zadowolonej z życia. Chętnie bym mu już wygarnęła, że to nic nie da – za dużo
się na tej jednej misji wydarzyło – ale zbyt dobrze mnie zna. Nawet gdybym
chciała skłamać, rozpoznałby to. Wie, kiedy szczerze się uśmiecham, a kiedy z
przymusu. Ma to swoje plusy, zarówno jak i minusy.
– Sakura-chan! –
woła nagle, ciągnąc mnie za dłoń.
Spoglądam na
niego zdziwiona, zastanawiając się, co go wprawiło w takie nagłe ożywienie.
Jeszcze chwilę temu szedł cicho, tak jak ja. Jednakże, nie powinnam zapominać,
że to był Uzumaki Naruto – popisujący
się, nieprzewidywalny, hałaśliwy, numer jeden ninja. O tak, to się w nim nie
zmieniło i nie zmienia nadal. Jest dwudziestoletnim shinobim, potencjalnie
zalicza się do shinobich rangi S, w jego
żyłach płynie krew Czwartego Hokage i kiedy człowiek myśli, że przyjaciel spoważnieje
na dobre, przeżywa lekkie rozczarowanie. Ale cóż poradzić – blondyn, nawet ze
swoim niezmieniającym się, znanym wszystkim dookoła charakterkiem wciąż należy
do grona moich przyjaciół.
– Co jest,
Naruto? – pytam jakby pustym tonem.
Uzumaki uśmiecha
się szeroko. Coraz mniej w tej chwili zaczynam ufać temu jego łobuzerskiemu,
podstępnemu uśmieszkowi.
– No chodź,
Sakura! – mówi zachęcająco blondyn i ciągnie mnie tak, że z dość sporym impetem
wpadam w jego ramiona. Na moje szczęście Naruto szybko łapie równowagę i nie
kończy się to dla nas upadkiem.
I ja, i chłopak
zaczynamy się nagle z tego śmiać. Moją twarz nagle oblewa delikatny,
jasnoróżowy rumieniec.
– A widzisz, po
tylu godzinach ciężkiej roboty, w końcu mi się udało! – krzyczy podekscytowany.
Przyglądam mu się, unosząc brew do góry.
– Ale niby co
takiego? – pytam, nie do końca rozumiejąc jego tok myślenia.
– Czy ty to
widzisz? – kompletnie ignoruje moje pytanie. – Ty się uśmiechasz, Sakura-chan!
Nareszcie się uśmiechasz, i to wszystko dzięki mnie – dopowiada z miną
zwycięzcy.
Mój uśmiech
natychmiast gaśnie, gdy słyszę te wypowiedziane przez niego słowa. Spoglądam na
niego piorunującym wzrokiem, jednakże znów widząc tę jego żywą, radosną twarz
nie mogę dłużej trwać w smutku. Uśmiecham się smutno, a Uzumaki obejmuje mnie
ramieniem, jak przyjaciółkę.
– Chodź,
Sakura-chan…
– Przecież w
wiosce nie ma żadnej żywej duszy – uświadamiam mu. – Naprawdę sądzisz, że
cokolwiek, prócz Ichiraku, jest jeszcze otwarte?
Uśmiech
widniejący na jego twarzy staje się szerszy.
– Rozwesel się,
moja droga! – woła przyjaźnie i znów ciągnie mnie za sobą za rękę. – Idziemy na
lody!
Moje zielone oczy
natychmiast się powiększają ze zdziwienia, a na twarzy maluje się zakłopotanie.
Jednakże, jego żywy, pełen radości uśmiech, którym mnie darzy jest taki uroczy…
I jak mu tutaj odmówić?
– Na jakie lody?
– pytam niepewnie. On tylko uśmiecha się coraz szerzej, wystawiające swoje
białe zęby, a jego ręka niespodziewanie pojawia się na moim karku. – Czy ty
jesteś pewien, o czym ty, w ogóle, mówisz? O tej porze?
– Tak, o tej
porze! Byś znów mi pokazała swój uśmiech, ten teges! – krzyczy rozradowany.
Natychmiast
delikatnie przykładam mu swoją dłoń do jego wargi, posyłając mu karcące
spojrzenie. On, wbrew pozorom, zaczyna milczeć – widać, mój nagły gest jakoś go
zmotywował do ucichnięcia. Subtelnie unoszę kąciki ust w górę, odwiedzając mu
się szczerym uśmiechem. O dziwo, nie jest on wymuszony – jakby cały mój smutek,
z którym zmagałam się parę minut wcześniej znikł. Ot tak.
– Nie –
odpowiadam cicho. – Nie pójdziemy na żadne lody.
Naruto nagle
delikatnie odsuwa moją rękę sprzed swojej buzi i ciągnie ją w dół.
– A to dlaczego,
ten teges? – oburza się.
– Bo jest już
późno. I jestem zmęczona. Byliśmy przecież na misji. W ogóle nie rozumiem,
dlaczego ty jeszcze masz energię by krzyczeć? – wyrywam się delikatnie z jego
ramion. Blondyn nie stawia się i wypuszcza mnie z ramion, wyraźnie smutniejąc. –
Jak ty to robisz?
– Nie wiem. –
mówi, patrząc w ziemię. Wzdycham. Nie
chciałam, żeby był przeze mnie smutny. A zazwyczaj to ja go ranię. I to mnie
boli. – Ja lubię być szczęśliwy. Lecz gdy ty jesteś smutna, ja nie mogę być
szczęśliwy. – wyjaśnia łapiąc moją drobną, zimną dłoń w swoją dużą i silną.
– Naruto… – szepczę. Zaskoczył mnie takim
wyznaniem. Nie codziennie słyszy się takie deklaracje z jego ust. Ponownie
patrzymy po sobie. Blondyn znów uśmiecha się i spogląda na mnie z błyskiem w
oku. – Co jest?
– Idziemy na lody. – mówi i znów ciągnie mnie w
swoją stronę. Nie mam siły mu się opierać więc podążamy dalej pustymi uliczkami
miasta, z którym wiążemy całe nasze dotychczasowe życie.
* * *
– Jak to jest, do
cholery jasnej, że wszystko dzieje się w Konoha?! Ja tego nie rozumiem! No jak
to jest?! – drze się w niebo głosy Deidara machając przy tym rękami na prawo i
lewo. Jejku, co za paskudny charakter. Jak zaraz nie przestanie to go uduszę.
Uduszę, ale najpierw obetnę mu język, żeby nie móc już słyszeć jego głosu. To
była by cudowna cisza. Moje rozmyślania przerywa grzmiący głos Hidana:
– Deidara, do ciężkiej cholery! Zamknął byś w końcu
ten paskudny ryj, a nie kłapiesz nim i kłapiesz niczym Tobi!
Wszyscy zwracamy
swe „bystre” spojrzenia na chłopaka w pomarańczowej masce, budującego na puszce
po oranżadzie wieżę z zapałek. Zawsze rozbrajała mnie ta jego niewinność. Był
taki dziecinny. Zupełne przeciwieństwo całego Akatsuki.
– Zamknąć ryje, bo jak zaraz wstanę do was to
się nie pozbieracie.– wrzeszczy Suigetsu.
– Tak? Naprawdę?
– zaczął Hidan. – Taki jesteś mocny?
– No żebyś się
tylko nie zdziwił. – burczy niebiesko włosy.
– No to chodź tu,
gówniarzu – siwowłosy wyciąga swoją kosę.
– Ja
pierdole … – jęczy Karin będąc załamana
całą tą zaistniałą sytuacją. Nie dziwię jej się. W większe skupisko idiotów
trafić nie mogliśmy, jako drużyna. Organizacja Akatsuki okazuje się bardziej
niepoważna niż Konoha, czy Orochimaru.
– Ogarnąć się! – burczy lider z ciemnego kąta
Sali, skąd nie jestem w stanie dostrzec jego twarzy. – Jeszcze nie wiecie o co
chodzi, a już się drzecie jak opętani.
– Więc o co
chodzi? – pyta się Sasori. Wszyscy milkną a lider wzdycha.
– Sasuke i reszta
jego drużyny – mówi donośnym głosem – Do siebie. Reszta zostaje.
– No ale czemu
kurna? – awanturuje się Karin.
– W tej chwili do
siebie! – wydziera się, a my, poza rudą wiemy, że nic nie zdziałamy. Ona jednak
wciąż nie daje za wygraną.
– W dupę z wami,
mamy prawo … - urywa, gdy łapię ją za nadgarstek.
– Chodź, Karin. –
mówię i ciągnę ją za sobą, w stronę drzwi.
– Sasuke-kun –
słyszę jej cichy głos przepełniony radością. Przewróciłem oczami, zamykając za
nami drzwi. Udaliśmy się w stronę naszego wspólnego pokoju.
Zupełnie nie
rozumiałem kobiet. Gdy tylko odezwałem się do nich lub chociażby zerknąłem na
nie, to od razu robiły te swoje maślane oczka i choćby nie wiem jak bardzo były
wkurzone, to zaraz im przechodzi. Suigetsu uważa, że jestem głupi, bo nie wykorzystuję
swojego uroku. Wcale się nie prosiłem o to wszystko. Jak dla mnie, to w ogóle
mógłbym taki nie być. Mogłem się wdać w ojca, a nie w matkę.
Kiedyś dziwiłem
się, i myślałem że tylko dziewczyny z mojej rodzinnej wioski są na tyle głupie
i płytkie, żeby uganiać się za mną. Jak widać, nie tylko one, lecz praktycznie
wszystkie są takie głupie.
* * *
Siedzimy na placu zabaw, gdzie w dzieciństwie
bawiliśmy się całymi dniami razem z resztą naszej paczki. Huśtam się na
metalowej huśtawce, a obok mnie Naruto pożera niebieskie lody. Przyglądam mu
się z zaciekawieniem. Gdy to zauważa wyciąga w moją stronę jednego, prawie
nienaruszonego loda z pytaniem:
– Naprawdę nie
chcesz go?
– Naprawdę. –
chichoczę – Ale ty jedz.
– Głupio mi tak
jeść twojego loda. – przyznaje. Wybucham gromkim śmiechem. – Z czego się
śmiejesz?
– Z ciebie. –
stękam, próbując złapać oddech. Staję naprzeciwko niego, opierając ręce na
biodrach. Blondyn ma niezbyt rozumną minę. Najwyraźniej znów nie wie, o co mi
chodzi. – Masz poważny problem. – zaczynam, gdy już się uspokajam. – Nie umiesz
podejmować decyzji.
– Jakich decyzji?
– Zjeść loda, czy
nie? – mówię, a po chwili znów wybucham śmiechem. Z powrotem siadam, tym razem
na jego kolanach. Naruto najwyraźniej nie przeszkadza ten czysto
„przyjacielski” gest.
- Nie rozumiem,
ale grunt, że znów się śmiejesz. – stwierdza i kończy swojego loda,
jednocześnie za smakiem zaczynając mojego.
***
Od
paru dni w Akatsuki panuje cisza. Lider nie planuje na razie żadnych misji –
przynajmniej pod tym względem można odnaleźć w tym miejscu spokój. Wieczne
kłótnie Suigetsu i Karin też ucichły. Wszystko jest cholernie niezrozumiałe.
Przyznaję,
nie podoba mi się to. Takie zachowanie członków Brzasku w kryjówce jest
tak dziwne i niecodzienne, że aż podejrzane. Intryguje mnie, czuję, że
Pain próbuje się do czegoś przygotować. Tylko do czego? I dlaczego nie chce
powiadomić o tym mnie? Nigdy nie spotkałem go osobiście – jego osoba była dla
mnie chodzącą tajemnicą.
Gdy tylko o nim pomyślałem lub usłyszałem mój umysł spowijała gęsta mgła, przyćmiewająca zdolność logicznego i racjonalnego myślenia. Nawet Deidara wraz z Sasorim i Tobim sprawiają wrażenie opanowanych i przejętych. Czy tylko ja nie wiem, czego dotyczy to całe "milczenie"?
Gdy tylko o nim pomyślałem lub usłyszałem mój umysł spowijała gęsta mgła, przyćmiewająca zdolność logicznego i racjonalnego myślenia. Nawet Deidara wraz z Sasorim i Tobim sprawiają wrażenie opanowanych i przejętych. Czy tylko ja nie wiem, czego dotyczy to całe "milczenie"?
Nawet
Jugo podejrzewam o posiadanie jakiś informacji. Jego umiejętność bratania się z
fauną i florą naprawdę jest cenna w walce, momentami nawet jestem zmuszony
docenić ją bardziej niż zdolności medyczne Karin. Pewnie już dawno wykorzystał
swój talent i jest w stanie mi powiedzieć, co planują inni członkowie.
Jednakże, gdyby się nad tym zastanowić, i tak mało mnie to obchodzi. Cisza w kryjówce mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – jest mym ukojeniem, właśnie na to czekałem. I szczerze powiedziawszy warto było, teraz mam czas… Czas, by nad wszystkim pomyśleć… By przeanalizować konsekwencje wszystkich swych decyzji… Jaki w nich wszystkich był sens?
Jednakże, gdyby się nad tym zastanowić, i tak mało mnie to obchodzi. Cisza w kryjówce mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – jest mym ukojeniem, właśnie na to czekałem. I szczerze powiedziawszy warto było, teraz mam czas… Czas, by nad wszystkim pomyśleć… By przeanalizować konsekwencje wszystkich swych decyzji… Jaki w nich wszystkich był sens?
Od
samego początku dążyłem do tego, by zemścić się na mym bracie, Itachim, który
wybił cały klan Uchiha. Tylko mnie zostawił przy życiu, obracając w proch
wszystko to, co dawało mi siłę do życia. Na ślepo dążyłem do tego, by kiedyś mu
dorównać. Przez to wszystko nie dostrzegłem faktów… Prawda umknęła mi sprzed
nosa, była niewidoczna… nie wiedziałem, dlaczego, ale nie zauważyłem, jaka
sytuacja panowała w mym rodzie… Gdyby mój starszy brat nie zainterweniował, nie
wiem, jakby to się skończyło… Zamieszki w Konoha, wewnętrzne konflikty, ciągłe,
bezdennie głupie próby wywołania rebelii oraz wzniecenia wymuszonego buntu
tylko po to, by znów dojść do władzy… Gdy zostałem sam… poczułem się jakby całe
życie ze mnie uleciało… wtedy sobie przypomniałem – nie tylko ja byłem na tym
świecie. Problemy u ludzi są niczym pęknięcia w tym wielkim pałacu z
przezroczystego szkła, jakim właśnie jest świat. Itachi poświęcił swe życie po
to, by mój rodzinny dom wciąż nim pozostał. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy
go zabiłem… Chociaż przez osiem lat mojego życia miałem go za wroga, teraz już
wiem, że on cały czas był przy mnie. Duchem zawsze o mnie myślał… Dzięki temu,
wciąż jest mym wielkim autorytetem… Dlatego nie pozwolę, by Wioska ukryta w
liściu nadal istniała, ma zemsta się dopełni… Muszę jedynie zacząć działać,
muszę się zrewanżować za śmierć mego brata.
Spoglądam
w szarą, kamienną ścianę… Jest dla mnie symbolem mej kilkudniowej monotonni…
Przysłuchuję się uważnie… Słyszę, jak krople deszczu wybijają nierówny, upiorny
rytm. Czuję, jak woda swobodnie spływa po zewnętrznym zabudowaniu kryjówki
Brzasku. Liczę, że ta pustka się skończy, że w końcu będę mógł rozpocząć
niedoczekaną realizację mych planów. Chociaż… cisza nie jest zła. Milczenie
jest odskoczą tak cudowną, że aż nierealną, toteż takie położenie, będąc na
moim miejscu, trzeba wykorzystać.
Nagle, nie wiedzieć czemu,
ciało odmawia mi posłuszeństwa i kładę się na zimnej podłodze. Przymykam
powieki i biorę wielki haust powietrza. Co widzę? Zielone czubki drzew,
porośniętych liśćmi oraz świeżymi pąkami. Niedługo zakwitną drzewa wiśni, nie
ma piękniejszego widoku w przyrodzie niż ten. Zauważam także chropowate,
wysokie szczyty bladobrązowych gór. Wyglądają tak, jakby nawzajem chciały się
prześcignąć w wysokości. Patrzenie na nie zawsze mnie bawiło, a jednocześnie
wywierało na mnie podziw, bowiem to właśnie na nich wyryte były twarze
wszystkich Hokage… Pierwszy, założyciel wioski… Drugi, jego brat… Trzeci, zwany
„Profesorem”, ze względu na liczbę technik, które znał oraz inteligencję, jaką
posiadał… Oraz Czwarty, zmarły młodo, ratując wioskę przed atakiem
Dziewięcioogoniastego lisa, Kuramy, przed dwudziestoma laty… W oddali
dostrzegam jakiś ninja… Nie muszę im się nawet przyglądać, od razu wiem, kim
oni są. Zbyt wiele związanych z nimi wspomnień przechowuję w swym momentami
niezrozumiałym umyśle.. Rozwydrzony blondyn, którego największym marzeniem oraz
aspiracją była posada Hokage, dumnie noszącym ochraniacz z Liściem. Różowowłosa
dziewczyna, najinteligentniejsza z mojego roku, która z początku wyznała mi
miłość… Teraz szkoli się pod okiem Piątej, na medyczną kunoichi… I oczywiście,
mój sensei… Szarowłosy człowiek w masce, wiecznie spóźniony, błądzący na swych
drogach życia… Kopiujący ninja… To wszystko jest synonimem jednego słowa. Dom.
Dom, z którego dobrowolnie
uciekłem, by pomścić najpierw rodzinę, teraz Itachiego.
Czy tęsknię? Wciąż nie
potrafię szczerze sobie odpowiedzieć na to pytanie. Może kiedyś wydarzy się
coś, dzięki czemu będę pewny, co tak naprawdę łączy mnie z wioską. Na razie
czuję jedynie obrzydzenie… Nie pozwolę, by śmierć brata poszła na marne…
Lubię myśleć. Refleksje są
odprężające… Szkoda, że nie mogą trwać wiecznie, bowiem głos Suigetsu najwidoczniej
musi przekazać mi coś, co przerwie milczenie w kryjówce.
– Sasuke… Lider przemówił…
Miałem rację. Milczenie
ustało.
* * *
Naruto odprowadza
mnie pod same drzwi. Przez całą drogę tutaj śmialiśmy się tak głośno, że senni
mieszkańcy Konoha wyglądali przez okna na nas i spoglądali ku nam srogo. Gdyby
moi rodzice o tym wiedzieli, na pewno byłaby awantura. Oczywiście, o niczym się
nie dowiedzą. Zabawne. Miałam już ponad dwadzieścia lat, a nadal mieszkałam z
rodzicami. Może dlatego, że było mi tak łatwiej? A może dlatego, że chciałam MU
(wszyscy wiemy, że chodzi o Sasuke ^_^) udowodnić, że będę szczęśliwa ze swoją
rodziną?
Blondyn żegna
mnie ciepłym uśmiechem, który odwzajemniam. Umawiamy się na jedenastą,
następnego dnia. Będziemy szukać Kakashi’ego, żeby porozmawiać z nim o mojej
obecnej sytuacji. Może on mi coś doradzi.
Wchodzę do domu.
Jak zwykle zdejmuję buty i patrzę na wspólne zdjęcie moje i rodziców. Wchodzę
na stopień i staram się jak najciszej wejść po schodach do swojego pokoju. Gdy
mijam kuchnię, nagle zapala się światło i słyszę:
– Czy ty wiesz,
która do cholery jasnej jest godzina?!
– Dlaczego
jeszcze nie śpisz, mamo? – pytam i krzywię się paskudnie, gdy widzę jak siedzi
przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Jest w szlafroku i ma posępną, groźną
minę. Pewnie czeka na mnie całą noc. Zerkam niemal nie widocznie na zegar.
Jest piąta rano. Fajnie. Znając ją, to pewnie cały ten czas myślała nad tym, co
by zrobić żeby mnie ukarać. Ostatnio to jej ulubione zajęcie.
Nienawidzę jej za
ten rygor. Wszyscy mi zawsze mówią, że to dlatego, że się o mnie martwi, ale ja
sądzę, że to przez jej zazdrość. Zazdrości mi tego, że tak wiele osiągnęłam w
swoim życiu.
– O to samo mogłabym zapytać ciebie. – warczy
zakładając nogę na nogę. Pomiędzy nami zapada grobowa cisza. Mija dłuższa
chwila, nim odpowiadam jej:
– Jestem dorosła,
mamo. Mogę wracać o której chcę.
– Czyżby?
– Tak. Mam
dwadzieścia lat, jestem w ANBU, gdzie radzę sobie całkiem dobrze. Nie jestem
już dzieckiem. Nie musisz mnie kontrolować.
– Wątpię. I panuj
nad sobą. – Ostrzega mnie matka, biorąc łyka ze swojego kubka. Ja mam panować
nad sobą? Chyba ona.
– Odwal się. –
warczę patrząc prosto w jej zielone oczy, takie same jak moje własne. Mam jej
po dziurki w nosie. Niech chociaż raz wie, że to ona robi źle, nie ja.
– Czy ty się
przypadkiem nie zapominasz? Mówisz do własnej matki!
– No to co z
tego? – wrzeszczę. – Nie mam powodu do tego, żeby cię szanować. Nie jesteś moją
matką! Mama się troszczy i opiekuje. Chwali swoje dziecko i jest zawsze z niego
dumna, nie ważne co by zrobiło! Ty takie nie jesteś! Nie ważne co bym zrobiła,
zawsze jest źle, bo ty zrobiłabyś to inaczej. Wyśmiewasz mnie przy wszystkich!
Dlaczego inni mogą mieć normalnych rodziców, a ja nie?
To zdanie
wywołuje lawinę przekleństw i gwałtownych ruchów. Widząc, że matka wstaje, w
ostatnim odruchu próbuję wbiec na schody i schować się u siebie, ale drogę
zagradza mi potężne ciało mojego ojca. Kładzie mi swoją wielką dłoń na
ramieniu. Strząsam ją gwałtownie.
– Sakura. – mówi
cicho, jakby z bólem. Nie podnoszę wzroku, tylko wbijam go w swoje stopy. –
Była u nas Hokage. Powiedziała co się stało na misji.
– No i co z tego?
– zaciskam pięści. – To moja sprawa.
– Co z tego? –
wybucha mama. – Wiesz co to znaczy? Całe miasto będzie nas wytykać palcami. Ja
nadal nie rozumiem tego – tu akurat zwraca się do ojca – dlaczego spotkało to
naszą rodzinę, a nie tą z Amegakure Przecież Rei lub Take mieli dużo, dużo
mniej szczęścia niż ona. Czemu więc trafiło na nią?! – wskazuje na mnie palcem.
Nie rozumiem co się dzieje. – Daliśmy ci wszystko. Wszystko, żebyś była
szczęśliwa. I co za to mamy? Przeklęte dziecko!
W mojej głowie
krąży jedno pytanie: „Jakie przeklęte
dziecko?” Nie otrzymuję jednak na to odpowiedzi. A mama nadal jęczy:
– Ciekawe, co
teraz z tobą zrobimy? Nie możesz tu zostać!
– Dlaczego? –
pytam.
– Dlaczego? – powtarza po mnie. – Dlatego,
że w tym domu nie ma miejsca dla przeklętych. Pakuj się, od dzisiaj nie ma już
dla ciebie miejsca w moim domu. Wynoś się!
Nawet nie zwracam
uwagi, gdy moje gorzkie łzy skapują na pakowane ciuchy. Nie mam już siły na
szlochanie, tym bardziej na kłócenie się z nimi. Zastanawiam się, gdzie pójść?
Do Naruto – myślę w pierwszym odruchu. Na pewno by mnie przyjął i to bez
zastanowienia. Lecz czy chcę go martwić? Raczej nie. Niech żyje sobie w błogiej
nieświadomości. Powiem mu jutro. Na spokojnie. Bez łez. Wybieram więc dom
swojej oddanej przyjaciółki, Ino. Jest bliżej.
* * *
Gdy wychodzę, nie
oglądam się na nich. Już nie płaczę. Nie mam pojęcia, o co im chodzi? Nie
sądziłam, że to co mi się dzisiaj przytrafiło będzie aż tak złe w ich
mniemaniu! Co prawda, zawsze chciałam poczuć, że już nigdy nie będę musiała ich
słuchać, lecz teraz, będąc już na zewnątrz, czuję ogromny ból gdzieś w głębi
mnie. To uczucie rozrywa tą silniejszą część mnie, skrytą wewnątrz mojego ciała
i sprawia, że znów staję się bezbronna. Na powrót bez poczucia bezpieczeństwa.
Znów zlękniona przed światem.
Nagle tak wesołe
ulice, jeszcze z przed zaledwie dwudziestu minut, wydają mi się teraz straszne.
Ziejące pustką. No właśnie. Bezlitośnie puste. Wlokę się niepośpiesznie, jak
najbliżej latarni i domów, gdzie pierwsi domownicy witają nowy dzień. Już świta, lecz uliczne latarnie jeszcze
rozświetlają ostatnie oznaki nocy.
Docieram na
miejsce. Dom Ino, z potężnego klanu Yamanaka. Wiedziałam, że nigdy nie będę
mogła się z nią równać. Nie w wyglądzie, czy inteligencji i innych pierdołach,
tylko w zdolnościach. No bo co ja mam za zdolności ninja, przy jej klanowych
technikach? Moja rodzina niezbyt silnych
ninja, przy jednym z klanów Konohy. Niedorzeczność. Równie dobrze mogłabym w
ogóle nie być ninja, tylko zwykłą dziewczyną. Tak było by chyba najlepiej dla
mnie.
Pukam nieśmiało,
lecz na tyle głośno by, jak sądzę, ktoś mnie usłyszał. Czekam w ciszy. Wiatr
lekko rozwiewa moje włosy. Nieznośne kosmyki smagają mi twarz, przypominając
to, że kiedyś byłam zmuszona je obciąć.
Las Śmierci.
Team 7.
Naruto.
Sasuke.
Wioska Dźwięku.
Dziewczyna z
kunai’em imieniem Kim.
Krew i walka.
Walka o nich.
O moich przyjaciół.
O własne życie.
I jeszcze to
przeklęte zdanie „Sakura rozkwita”.
– Sakura, co tu
robisz? – słyszę głos zaspanej blondynki. Wyrywa mnie ze świata okropnych
wspomnień. Zauważam w jej oczach moje puste spojrzenie lustrujące jej twarz i
zapuchnięte od płaczu powieki. – Co się stało?
– Ino… -
zaczynam, ale urywam, rzucając się w jej ramiona. Wybucham. Nie mogę już dłużej
nosić tego spokoju. Blondynka nie opiera się, tylko przyciąga mnie do siebie.
Nie domaga się więcej tłumaczeń. Prowadzi mnie ostrożnie przed kominek w jej
salonie. Sadza przy ogniu i trwamy tak, dopóki moje spazmy szlochu na przemian
z gorzkimi łzami nie ustaną. Gdy tak się dzieje wstaje, choć ja niechętnie
puszczam jej bluzkę.
– Idę zaparzyć herbaty.
Poczekaj chwilkę, dobra? – pyta i czeka na odpowiedź.
Ale ja nic jej
nie odpowiadam. Po prostu tępo wpatruję się w ogień.
Odchodzi.
A ja myślę. Myślę
o tym co było. Łącze fakty, by znów mój świat mógł się poukładać w logiczną
całość.
Szepczę:
– Jestem Sakura Haruno. Mam dwadzieścia lat i
moje urodziny są dwudziestego ósmego marca. Jestem w ANBU. Moimi nauczycielami
byli Kakashi Hatake i Piąta Hokage, Tsunade. Mam przyjaciół. Naruto Uzumakiego
oraz Ino Yamanakę. – urywam, przypominając sobie bruneta.
– Jest jeszcze Sasuke Uchiha, ale jego tak
naprawdę nie ma. Uciekł. Zostawił mnie. – Poczułam obecność Ino za swoimi
plecami. Mimo to kontynuowałam. – Pokłóciłam
się z rodzicami. Wyrzucili mnie. Nie
mam już rodziny. Nie mam domu. – milczę i spoglądam prosto w oczy Ino. Jest
zmieszana, zapewne tym, co słyszy. Dodaję jeszcze głośniejszym tonem – Ale
żyję.
Teraz wiem na
czym stoję. Już spokojna. Znam swoje życie. Brutalnie szczere. Ale tylko ja
znam je pod taką postacią. Ino wyobrażała sobie je pewnie inaczej, a teraz
słyszy jego prawdziwą historię.
– Wyrzucili? –
powtarza po mnie.
– Tak – mówię szczerze.
– Jako to się
stało? – pyta znów siadając obok mnie i pozwalając mi się do niej przytulić. Po
chwili namysłu zaczynam opowiadać jej wszystko, zaczynając od wczorajszej
misji.
* * *
Gdy Hozuki wymawiał te słowa,
myślałem, że przyjdzie nam zrobić coś poważnego. Tymczasem, Pain wysłał nas
jedynie na przeszpiegi w Konoha. Musieliśmy się tłuc po lasach, by dojść do mej
byłej wioski, podczas gdy reszta Akatsuki została. Jedno jest pewne – cisza na
pewno już się skończyła, co udowodniła kłótnia Tobiego oraz Deidary.
– Sasuke… Co dokładnie powiedział lider o tym zadaniu? –
pyta mnie Juugo, gdy nagle, na jego dłoni siada drobny ptaszek.
Nie chcę tak naprawdę
wiedzieć. O tym, co on oznajmił, uświadomił mnie Madara. Pain jedynie
dał nam misję. Zresztą, nawet on pozostaje dyskretny – nie jest już tak samo
wylewny, jak tego dnia, w którym to odebrałem życie Itachiemu.
– Nie mam pojęcia – mówię
chłodnym, cichym tonem. – Mamy jedynie obeznać się z sytuacją, jaka obecnie
panuje w Konohagakure.
– Śledząc ich? – wiem, iż
jest to pytanie retoryczne, a mimo to kiwam głową.
Spoglądam się wokół siebie.
Czarny płaszcz ze szkarłatnymi chmurami Brzasku zdobi me ciało. Przyznaję,
dobrze się w nim czuję. Powiew wiatru porywa w tan moje hebanowe, drżące kosmyki
włosów. Krucze tęczówki w jednej chwili zlewają się z karmazynową barwą
Sharingana, a oczy natychmiast lustrują otaczający mnie teren.
– Karin, ktoś na śledzi? –
zadaję stanowcze pytanie czerwownowłosej.
Dziewczyna wydaje się być
zdezorientowana, gdy patrzę na nią spode łba zimny wzorkiem. Najwyraźniej
musiała nad czymś intensywnie myśleć, skoro nie zdała sobie sprawy, że do niej
mówię. Potrząsa głową tak, jakby chciała się rozbudzić i poprawia swe okulary
na nosie palcem wskazującym.
Dobrze, że nie muszę ponawiać
pytania.
– Już sprawdzam, Sasuke –
odpowiada.
Przymyka powieki i skupia się
na obcych chakrach, które mogą nas śledzić. Cieszę się, że czekanie nie trwa
długo, gdyż możemy kontynuować misję. Karin otwiera swe oczy tak, jakby
znienacka zbudziła się z transu i oddycha spokojnie.
– Nie ma nikogo – mówi. –
Żadnej żywej duszy na horyzoncie.
– I bardzo dobrze, możemy… –
zaczynam, ale Suigetsu mi przerywa.
– No, ja się nie dziwię, że
nikt nas nie śledzi – burka pod nosem. – Jak się ma w załodze taką wiedźmę, jak
Karin, to od razu ludzie uciekają, nawet nie potrzeba walki…
Czerwonooka zaciska pięści i
przygryza wargę. Żyła na jej czole niebezpiecznie pulsuje. Łapie Hozukiego za
fraki i zaczyna trząść nim, jak zabawką.
– Odszczekaj to, idioto! –
drze się.
Juugo natychmiast rozdziela
dziewczynę i białowłosego. Chłopak wybucha donośnym śmiechem, podczas gdy na
jej twarzy pojawia się nieukryta chęć mordu.
– Przestańcie – mówię.
Dalej już idziemy w
milczeniu. Bardzo się cieszę z tego faktu. Mój czas na myśli znów powraca…
Ignoruję fakt, iż jestem w obecności Taki, po prostu… odpływam.
* * *
Po skończonej
historii jeszcze długo siedzimy w milczeniu, wypijając przy okazji trzy kubki
herbaty. W między czasie zdaję sobie sprawę, jak wiele Ino znaczy dla mnie.
Jest zawsze. I chociaż nie mamy za wielu
wspólnych tematów, zainteresowań czy poglądów, to świetnie czujemy się w swoim
towarzystwie. Nie przeszkadza nam nawet fakt, że obie kochamy tego samego
mężczyznę. Już wyrosłyśmy z tych wszystkich kłótni, bo zrozumiałyśmy, że on i
tak żadnej z nas nie wybierze. Mało prawdopodobne było w ogóle to, że Sasuke
kiedykolwiek wróci do Konohy.
Gdy jemy wspólnie
śniadanie złożone z dietetycznych jogurtów i płatków, bo tylko to blondynka
posiada u siebie w kuchni przypominam sobie, że przecież umówiłam się z Naruto.
Mieliśmy wspólnie poszukać Kakashi’ego i obgadać z nim całą sytuację.
Biorę prysznic, z
którym długo zwlekałam i zakładam czyste ciuchy. Zasłaniają one siniaki z
misji, więc jest w nich jeden plus. No bo kto normalny zakłada czarną bluzkę, w
dodatku na długi rękaw na początku lipca? Obiecuję Ino, że wrócę choćby nie wiem co. Przecież i tak nie mam gdzie wrócić. Od dzisiaj mieszkam z przyjaciółką.
W pośpiechu wybiegam z domu.
W pośpiechu wybiegam z domu.
* * *
Zaraz ujrzę mój dawny dom. I
wciąż nie wiem – tęsknię? Opuściłem go z własnej woli, wiedziałem na co się
decyduję… A mimo to czuję, iż każda twarz, jaką tam napotkam przywróci dawne,
głęboko zakopane wspomnienia. W końcu, pomijając utratę rodziny oraz zemstę,
która była i wciąż jest mym celem, jedyną ambicją, dzięki której poznam swe spełnienie,
nadarzyło się w Konoha… Akty wierności, poświęcenia, żartobliwe, a jednocześnie
poniżej mojego ówczesnego poziomu sytuacje i wydarzenia… Tego nie dało się ot
tak wymazać z pamięci… Wprawdzie, nie myślałem o tym na co dzień, byłem zajęty
czymś zupełnie innym, jednakże… takie odetchnięcie, urwanie się od
rzeczywistości, w jakiej żyłem i jaka mnie otaczała pomaga… Ale… czy naprawdę
doskwiera mi brak domu, twarzy rówieśników oraz reszty nauczycieli? Nie byłem
pewien tego, co naprawdę czuję.
– Sasuke – ciepła barwa głosu
Juugo natychmiast przerywa mi moje rozmyślania.
Wzdycham cicho. Naprawdę, raz
nie mogłem skończyć?
– Słucham – odpowiadam
spokojny i opanowany.
Rudowłosy wskazuje dłonią
horyzont, rozciągający się naprzeciwko niego. Od razu go poznaję. Ta fauna, ta
flora, ten zapach… Te drzewa, tworzące znane mi ścieżki, to powietrze, tętniące
życiem… Już wiem. Biorę wielki hust życiodajnego tlenu i przymykam oczy. Tęczówki znów
wracają do swego dawnego, kruczego koloru.
– Konoha… – szepczę cicho.
– NARESZCIE DOTARLIŚMY! –
drze się Karin.
Juugo przykłada palec do
buzi, a ptaszek, spoczywający na jego dłoni natychmiast odlatuje.
– Kobieto, opanuj hormony –
komentuje Suigetsu, za co czerwonowłosa jest mu gotowa sprzedać porządny oraz
bolesny cios pięścią w policzek. Na szczęście, odwracam się i wpatruję się na
nią, marszcząc brwi. Tylko to ją powstrzymuje od zamachu na Hozukiego.
Zresztą, chłopakowi i tak nic
by się nie stało. Od zawsze on i Karin pożerają się i kłócą, w mych oczach są
oni personifikacją ognia oraz wody. Tylko w tym przypadku ciecz nie hamuje rozrastania
się płomienia, a wręcz przeciwnie – wznieca go jeszcze bardziej.
Postanawiam jednakże
zapomnieć o tej dwójce. Przyglądam się jasnemu, błękitnemu niebu i nagle
dostrzegam Górę Hokage.
Nie sądziłem, że wrócę tutaj
bez swych zamiarów.
Infiltracja poszła niczym z
płatka. Jednakże, opuściłem swą drużynę, by sam przenikać w informacje, jakie
rządziły dzisiejszą Konohą. Nie chciałem się z nimi użerać. Nie w takim
miejscu. Tak naprawdę wiem, że poszło mi najszybciej z całej czwórki. Przecież
się tu wychowałem i, jak się okazało, starych przyzwyczajeń się nie zapomina.
Nie bardzo mnie to teraz cieszy, bowiem to oznacza koniec misji… Właśnie…
Czyżbym odnalazł odpowiedź? Nie jestem pewien…
Wszystko się na świecie zmienia – raz coś jest, istnieje obok nas,
wiemy, że możemy na to liczyć. Potem… wszystko może się zdarzyć i tego nie ma.
Znika.
Nagle
dopada mnie dziwne uczucie… Chłód wiatru opatula niebezpiecznie moje ciało, me
ciemne kosmyki zaczynają drżeć. Drzewa szeleszczą niepokojąco, jakby
zwiastowały bój. Ja zaś czuję kogoś, jednocześnie mi wrogiego i bliskiego… Nie
muszę się odwracać, żeby wiedzieć, kto mnie zauważył. Dość głupi popełniłem
błąd, rozmyślając i spacerując po miejscu, w którym niczego dobrego już nie
odnajdę. Wzdycham głęboko, na moich plecach spoczywa jego wzrok. Przesuwa
ochraniacz Konohy i dosięga jednego ze swych kunaiów. Tak… Właśnie wyzywa mnie
na pojedynek, sugeruje mi walkę, której nie mogę mu odmówić. Odwracam się powolutku
i przymykam powieki. Tęczówki natychmiast, jak na me wezwanie, zmieniają swoją
barwę. Otwieram oczy, przyodziane w Mangekyou Sharingana. Widzę go. Mojego
dawnego mistrza, syna Białego Kła Konohy, ucznia Czwartego. Hatake Kakashi.
* * *
Szukamy go
wszędzie. I nic. Zapadł się pod ziemię. Postanawiamy skierować kroki w stronę
lasu. Może tam go znajdziemy? Ukrytego pośród tętniącej życiem zieleni. We
własnym świecie. Rozmyślającego.
Naruto udaje, że
nie widzi zapuchniętych oczu i wyczerpania na mojej twarzy. Nie zadaje pytań.
To dobrze. Nie chce mu na razie o niczym mówić. Skaczemy po drzewach na zmianę
z chodzeniem po miękkiej trawie. Nie męczymy się zbytnio. Lecz nagle coś nas
uderza. Słyszymy walkę.
– Sakura. – mówi Naruto,
a ja wiem, o co mu chodzi.
Skupiam się.
Dzięki świetnej kontroli chakry z czasem, nauczyłam się odróżniać ją od energii
otoczenia. Nie było to zbyt dokładne, ale potrafiłam określić, z jakiego
miejsca ona pochodzi.
– Wschód. –
rzucam pośpiesznie. – Jakieś trzysta metrów.
Blondyn kiwa
głową i rusza za mną.
* * *
Atmosfera, panująca pomiędzy
nami jest dość napięta, jednakże nie daję tego po sobie poznać. Patrzę na niego
zobojętniałym, a jednocześnie zimnym wzorkiem. Na razie nie zamierzam łapać go
w genjutsu – zmarnowałbym jedynie cenną chakrę. On też nie ma w planach ataku,
przynajmniej na razie. Wzdycha cicho, a jego klatka piersiowa unosi się
równomiernie. Chcę przemówić. Nie będę mu przerywać.
– Sasuke… Tyle lat się nie
wiedzieliśmy – mówi szarowłosy.
Mrugam powiekami. Na razie
nie odpowiadam.
– Co cię tu sprowadza? – pyta.
Wzdycham cicho i patrzę mu
prosto w oczy. To jeszcze nie jest ma technika iluzji, jednakże chce mu
dobitnie wyznać, że nie wrócę. Już nigdy. A jeśli… to tylko po to, by zniszczyć
tą tętniącą życiem wioskę.
– O ile dobrze się orientuję,
sprawy Akatsuki nie powinny obchodzić kogoś, kto do nas nie należy –
odpowiadam, ale nagle przy mnie znajduje się Kakashi.
Hatake walczy swoim kunaiem,
podczas gdy ja robię gwałtowne kroki w tył, by kupić trochę czasu i wyjąć spod
płaszcza Brzasku swą katanę. Udaje mi się i natychmiast zatrzymuję broń
szarowłosego. Ten zaś zaczyna atakować mnie od dołu – przykuca, robiąc odwrót o
360 stopni i kieruje ostrze w stronę mych nóg. Jego celem jest udo – chce mnie
zranić w takie miejsce, gdzie mogę stracić dużo krwi. Nie należy w końcu do
głupich ludzi. Robię unik, podskakując do góry i zamachuję się na ramię
senseia. On zaś schyla się, jednocześnie kładąc się na plecy. Teraz moja
kolej, myślę w duchu. Jednakże, Kakashi też ma asy w rękawie. Jednego z
nich postanawia właśnie teraz wykorzystać.
– Kuchiyose No Jutsu[1]! –
krzyczy.
Nagle, jakby spod ziemi,
pojawiają się psy mistrza. Nie jestem ich w stanie policzyć, nie mogę się teraz
nad tym zastanawiać. Odbijam się od pobliskiego drzewa i znajduję się na
gałęzi. Z niesamowitą prędkością składam pieczęcie, podczas gdy Hatake się
podnosi.
– Katon: Goryuka No Jutsu[2]!
Dmucham przez obręcz,
stworzoną z własnych palców u prawej dłoni i mój oddech zmienia się w jedną,
wielką, żarzącą się kulę ognia. Mojemu przeciwnikowi udaje się uciec przed mym
atakiem, jednakże ja nie odpuszczam. Próbuję jeszcze raz, tym razem moja
technika ma większy zasięg. Jednakże, nie jestem w stanie już go dosiężność.
Kakashi również rozpoczyna
składać swe dłonie w różne znaki. Wiem, co planuje zrobić. Chidori… jutsu,
którego on sam mnie nauczył. Kiedy już myślę, iż powinien zaatakować, on… wciąż
stoi. Spogląda na mnie rozczarowanym i jedynie niezrozumiałym wzrokiem.
– Sasuke… – zaczyna. –
Dlaczego… dlaczego to robisz?
Nie zważam na jego pytanie i
rozpoczynam swą technikę.
– Chidori Nagashi[3]!
Staję, cały w błękitnych,
bijących nieprzyjemnie po oczach błyskawicach. Natychmiast znajduję się obok
Hatake i zaczynam wojować swym ostrzem. Wprawdzie jego Chidori niebezpiecznie
na mnie czyha, jednakże nie przejmuję się tym. Jego prawa dłoń, opatulona
wyładowaniami elektrycznymi zamachuje się na mnie, jednakże unikam jej. Ręka
mistrza ląduje na ziemi, powodując nagły wstrząs oraz wewnętrzne, jak i
zewnętrzne pęknięcie naszego pola bitwy. Wykorzystuję jego błąd. Moje ostrze
natychmiast rozdziera jego czarny rękaw i przeszywa ciało. Wyciągam katanę po
paru sekundach i widzę, że osiągnąłem swój efekt – zraniłem go w ramię. Strużka
krwi sączyła się z rany jeszcze kilka chwil, zanim Kakahi zatamował ją swą
dłonią. Jakby kompletnie zapomniał o bólu. Nie krzywił się, nie wzdrygał się…
Po prostu sapał ociężale i próbował odzyskać oddech.
– Bo mam cel w życiu – mówię
poważnym, obojętnym tonem. – Aspirację,
do której dążę…
Nagle, przymknąłem prawe oko
ręką. Skupiłem całą moc Mangekyou Sharingana na lewym, by zaszczycić senseia
jedną z mych najmocniejszych technik… Płomienie, które nigdy nie gasną… Moc od
Itachiego.
– Amaterasu! – krzyczę.
Nagle, wokół niego pojawia
się ciemny, niebezpieczny ogień, zataczający ogromny krąg. Żar powoli się
rozprzestrzenia – tym samym, daję jeszcze szarowłosemu szansę na ucieczkę.
Jednakże, on rozgląda się wokół, jakby cała ta sytuacja wywołała u niego
niespodziewany szok oraz dezorientację. Z trudem umyka płomieniom. Jeszcze
jedna sekunda i byłoby już po nim.
Kopiujący ninja składa powoli
pieczęci, ignorując niezatamowaną ranę. Krople krwi zaczęły sączyć się po
trawie.
– Nie powinieneś mnie o to
pytać, skoro dobrze wiesz – mówię wprost.
Zanim ten skończy swą
technikę, ja natychmiast łapie go w genjutsu. Widzę, jak Hatake zwija się z
bólu. Z jego ust wydobywają się głębokie sapania oraz niekiedy pojedyncze
krzyki. Zapewne, ma iluzja jest bolesna. Łapie się za głowę, klęcząc na ziemi i
oddycha ociężale, próbując załapać trochę tchu. I tak to nic nie da – moje
jutsu jest zbyt silne.
Mija tak kilkanaście sekund,
choć jestem pewien, iż dla Kakashiego te męczarnie trwają wieczność. W końcu,
mu odpuszczam – przecież niegdyś był mym mistrzem, nie mam zamiaru go zabijać.
Znów podwoiliby lub potroili oddziały poszukiwawcze. Nie chcę tego.
– Naucz się nie pytać o coś,
co już jest oczywiste – odpowiadam i zamierzam odejść w swoją stronę, gdy
nagle… słyszę ich…
*
* *
Wpadamy na łąkę.
Chcieliśmy zrobić to bezgłośnie, ale gdy wyczuliśmy zapach Kakashi’ego to pędem
puściliśmy się przed siebie, nie zwracając uwagi na nic. Pomoc nauczycielowi –
to nasz cel. Nic innego nie liczy się w takim momencie, jak tylko życie naszego
mentora.
Pierwsze co
widzimy? Kakashi leży w nienaturalnej pozycji. Na ziemi. W kałuży krwi. Jest
wyczerpany. Nawet stąd słyszę jego sapanie.
– Kakashi-sensei!
– wydziera się Naruto, za co mam ochotę mu przywalić. Mógł tym spłoszyć sprawcę
cierpienia mistrza. Jednak nic nie robię. Trudno mu się dziwić. Mnie też rozrywa
ból. Mimo to rozglądam się wokół, szukając wroga. Czuję jego zapach. Silny. Na
pewno jest gdzieś w pobliżu. I widzę go.
Czerwone chmury,
powiewające na wietrze. Ta chakra. Zapach.
– Sasuke –
szepczę. – Naruto, to Sasuke. – wskazuję na bruneta, ale Uzumaki mnie nie
słyszy. Jest zbyt zaaferowany stanem sensei’a. Patrzę jeszcze raz w stronę
Uchihy. On zaś znika wśród gęstej roślinności, chociaż jestem niemal pewna, że
mnie słyszał.
Zostaję wyrwana z
szoku przez Naruto. Ciągnie mnie do mistrza i chyba chce, żebym mu pomogła lub
chociaż trochę podleczyła. Z szeroko otwartymi oczami podchodzę do siwowłosego.
Trzęsą mi się ręce. Oddech przyśpiesza. Kolana się chwieją i nogi odmawiają mi
posłuszeństwa. Nie kontroluję ciała. Znowu. Mimowolnie padam ciężko na kolana,
tuż przy Kakashim. Składam ręce nad jego ranami i koncentruję chakrę w
dłoniach. Chcę się skupić, ale nie potrafię.
On tu był. To On
to zrobił. Sasuke zranił mistrza.
W skutek tego
zaczynam się kołysać nerwowo, a z moich ust niekontrolowanym potokiem
wydobywają się przekleństwa. Nie pod adresem Uchihy. Po prostu. Bo muszę.
*
* *
Ich nierówne, szybkie kroki,
przemierzanie przez lasy, ich głosy…
– Kakashi–sensei! – w oddali
słychać głos tego blondyna, będącego mym najlepszym przyjacielem. Jinchuuriki
Kyubiego… Uzumaki Naruto.
– Cholera – szepczę cicho.
Jestem pewien, że mistrz to słyszał.
Mimo to, idę nadal. Nie
zamierzam się zatrzymywać… ale… także nie zamierzam odchodzić. Kryję się w
pobliskich krzewach, spoglądając na całą tą sytuację. Jestem niemal pewien, iż szaro
włosy nie zna mojego obecnego położenia.
Gdy na naszym polu bitwy
pojawiają się moi kompani z drużyny, nie wiem, co czuję. Z jednej strony – nie
jest mi żal, że ich opuściłem. Z nimi nie rozwinąłbym się tak, jak teraz.
Jednakże… w duszy czuję lekkie ukłucie. W końcu, Naruto przerósł Sakurę,
zmężniał… wydoroślał nie tylko na twarzy, ale także we wnętrzu – to widać w
jego oczach. Zaś Haruno… nie przypomina już tej samej dziewczyny, którą ostatni
raz widziałem. Została joninem… jej różowe włosy, falujące spokojnie na wietrze
znów urosły… Oboje przynależą do ANBU Konohagakure… Kąciki mych ust unoszą się
nagle do góry, odmawiając mi posłuszeństwa. Nie chcę się uśmiechać, nie teraz.
Mimo to, nie potrafię. Ich widok sprawia, że już wiem… odnalazłem odpowiedzi na
wszystkie nurtujące mnie pytania…
Rozstanie z domem to tak
naprawdę jedna z najtrudniejszych decyzji, jaką każdy z nas musi podjąć. Dziecko,
posiadające swoje cztery kąty może dorosnąć, może stać się złym człowiekiem,
może porzucić całe swoje dotychczasowe życie i rozpocząć nowe… Świat ciągle się
zmienia, nic tak naprawdę nie trwa wiecznie… ale będąc pod swoim dachem zawsze
będzie tym samym dzieckiem. Ta natura budzi się w nim, gdy znów poczuje ciepło,
bijące od jego własnego domu…
Nie, nie żałuję tego, że się
zmieniłem. Los Konohy tak naprawdę jest mi obojętny… Mimo to… wiem, że Itachi
kochał tą wioskę. Też ją kochałem… Dlatego… wiem, że to zawsze będzie mój dom.
Jestem pewien, że nawet jeśli czas sam obróci ją w proch, nadal będę potrafił
odnaleźć miejsce, gdzie mieszkałem… gdzie się uczyłem… gdzie spotkałem swoich
najlepszych przyjaciół…
Is i Cierpiąca
[1]
Technika przywołania
[2]
Uwolnienie Ognia: Technika Wielkiej Kuli Ognistej
[3]
http://pl.naruto.wikia.com/wiki/Chidori_Nagashi
Hahahah, kocham Naruciaka za tą jego upartość! Chciałabym mieć takiego przyjaciela, co będzie mnie napastować póki się nie uśmiechnę :3
OdpowiedzUsuńAkatsuki! Ohh, i ten wieczny rozgardiasz - no nic, tylko kochać, prawda? Bo w sumie, ich się tylko za to da lubić... Nie no, przystojni są jeszcze, to też swoje daje xD
,,Ty takie nie jesteś!" - Ty taka nie jesteś :D
,,Dziewczyna z kunai’em imieniem Kim." - Ale dziewczyna nazywała się Kin xD Przez "N"
,,Dziewczyna wydaje się być zdezorientowana, gdy patrzę na nią spode łba zimny wzorkiem. " - zimnym wzrokiem
Ohh... Ten rozdział jest po prostu cudowny! I ta refleksja na koniec! Wisienka na torcie :)
Ale najbardziej mnie zastanawia ta gwałtowna reakcja matki Sakury na jej Kekkei Genkai. To trochę dziwne, że rodzicielka wygania swoje dziecko z powodu jakiejś.. klątwy?
Ale mniejsza! Świetnie poradziłyście sobie z tym rozdziałem! Jesteście przeboskie <3
Pozdrawiam, weny :)